Strona:Novalis - Henryk Offterdingen.djvu/15

Ta strona została przepisana.

miętnością i oddzielała go od ukochanej wieczność czarna. Nakoniec, gdy świtać poczęło, gdy poświata ranna padła na ziemię, uciszyło się w jego duszy, jaśniejsze i mniej migotliwe stały się obrazy. Wydało mu się, że ciemnym lasem szedł samotny. Przez zieloną sieć konarów zrzadka tylko przedzierał się promień słońca. Niebawem trafił na skalistą roztokę, stromo spinającą się w górę. Musiał przeskakiwać obrosłe mchem kamienie, wydarte z łona góry wodami zaginionego już potoku. Wdzierał się wzwyż, a im wyżej szedł tem rzadszym stawał się las. Przyszedł nakoniec na małą polanę na grzebieniu góry leżącą. Na skraju polany sterczała wysoka, prostopadła skała, a u stóp skały ujrzał młodzieniec otwór, wydający się jakby bramą tajnego, kutego w wnętrzu góry chodnika. Chodnik biegł poziomo aż do wielkiej groty, z której biła ku podróżnikowi jasność jakaś niezmierna. Gdy wszedł, ujrzał potężny snop promieni, tryskający aż pod sklepienie groty i opadający świetlaną mgłą iskier do zbiornika kamiennego. Snop świetlny połyskał jak zapalone złoto, niebyło słychać najlżejszego szmeru, czarowne zjawisko zatopione było w głębokiej, świętej ciszy. Zbliżył się do zbiornika, wypełnionego drgającem wirowaniem barw. Ściany groty pociągnięte były tym płynem. Nie był gorącym, ale chłodził i ze ścian buł odeń matowy, szafirowy poblask. Młodzieniec zanurzył rękę i zwilżył wargi roztopioną,