Księżniczka, zobaczywszy znów kogoś, kto chciał ją wyleczyć, z wyciągniętymi do odparcia rękoma stała w miejscu nieporuszona.
— Precz! Precz! — wołała na niepoznanego przez siebie księcia — precz! bo zabiję!
Ale książe wiedział, że uspokoi się natychmiast, jak tylko go pozna.
Podszedł więc do niej blizko, nie zląkłszy się wyciągniętych ku drapaniu rąk swej ukochanej i szepnął tak, żeby go nikt nie słyszał:
— To ja, twój narzeczony, przyszedłem cię wyratować. Udaj, żeś mnie nie poznała!
Cóż za zdziwienie ogarnęło wszystkich, gdy zobaczono, że księżniczka uspokoiła się, opuściła ręce i stała wpatrzona w lekarza.
Z zaszczytami wielkiemi zaprowadzono księcia do komnat gościnnych, uraczono wspaniałą ucztą i proszono, aby pozostał aż do zupełnego wyleczenia księżniczki.
Mniemany lekarz obiecał ją wyleczyć zupełnie, twierdząc, że do uzdrowienia jej potrzebny niezbędnie koń czarodziejski, że nazajutrz sprowadzi księżniczkę na podwórzec zamkowy i przez dotknięcie się konia
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.