Pierwszą myślą ich było zabić go i do brzegu dopłynąć, o ileby burza zniszczyła okręt.
Nie udało się biedakom. Niegodziwy człowiek uprzedził ich zamiary, każąc dla ulżenia okrętowi powrzucać ich do burzliwego morza, Azema tylko oszczędził. Potrzebny był mu jeszcze do roboty na okręcie, przytem, za mało jeszcze cierpiał, aby mógł pozwolić mu umrzeć.
Azem więc wraz z okrutnikiem wydostawszy się na brzeg, gdyż okręt wkońcu zatonął, pojechali na wielbłądach — ale dokąd? tego nie wiedział biedny muzułmanin.
Jechali i jechali wciąż prosto przed siebie, naraz prześliczny pałac ukazał się ich oczom.
Na widok tego pałacu, alchemik zakrzyczał przeraźliwie i czemprędzej zaczął uciekać.
Zdziwił się Azem, tembardziej, że okrutnik machał przytem rękami, wołając bez ustanku: — Biada mi! Biada!
Azem nie śmiał o nic pytać, ale sam opowiedział mu, że w pałacu tym mieszkają jego wielcy wrogowie i że jaknajdalej od nich być musi...
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.