znalazłem, poczem puściłem się wgłąb wyspy.
Na łące ujrzałem stado ślicznych rumaków i pasterzy nawołujących do opuszczenia łąki, zobaczyli mnie i podszedłszy zapytali, skąd się tu wziąłem i jaki cel mojego tu przybycia.
Opowiedziawszy swe przygody, dowiedziałem się, że konie pasące się na łąkach są własnością maharadży, że nazajutrz stąd wyjeżdżają i że, gdybym jutro tutaj przypłynął, napewno umarłbym z głodu, gdyż nie mieszka tu nikt i tylko parę razy do roku przywożą się tu owe konie, gdyż łąka ma tu bardzo bujne i zdrowe trawy.
Nazajutrz wybrałem się w drogę z maharadżą, który rozmawiał ze mną bardzo łaskawie i postanowił mi dopomódz.
Przyjechawszy do portu otrzymałem duży zasiłek od tego dobrego człowieka i postanowiłem czemś się zająć, aby zdobyć trochę pieniędzy.
Właśnie w porcie stał wtedy okręt z mnóstwem towarów przywiezionych do sprzedaży.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem paru marynarzy znajomych i moje własne towary.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.