Zrozumiałem, że to ten sam okręt, w którym poprzednio jechałem.
Podszedłem więc do kapitana, który mnie tak wynędzniałego i dawno niegolonego nie poznał i zapytałem, czyje to są towary rozłożone teraz do sprzedaży?
Kapitan odpowiedział mi ze smutkiem, że należały one do jednego z tych, co utonęli wskutek pomyłki, sądząc, że wieloryb leżący w morzu był wyspą, na której mogli odpocząć.
Położyłem mu wtedy rękę na ramieniu i powiedziałem: — Ten, o którym mówisz, że utonął, stoi przed tobą — jestem Zyndbad...
Ale kapitan nie uwierzył. — O, nie tak łatwo mnie oszukać — zawołał — Zyndbad utonął wraz z paru innymi a ty jesteś oszustem!
Nie obraziłem się, boć nie winien był temu, że mnie nie poznał. Opowiedziałem mu tylko moje przygody, poprosiłem maharadżę aby zaświadczył o prawdzie mych słów, poczem przywołałem kilku marynarzy znajomych ze stojącego okrętu i ci poznali mnie natychmiast pomimo obrosłej twarzy i wynędznienia.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.