Za mocno usnąłem, nie słyszałem więc umówionego do zebrania się na brzegu znaku i znów pozostałem samotny...
Co robić? Przeszedłem wzdłuż i wszerz całą wyspę, ani jednego nie miała mieszkańca! Zdala zauważyłem tylko coś bardzo dużego i jaśniejącego białością.
Szedłem ku tej białości, sądząc, że to mury jakiegoś olbrzymiego budynku, gdy tymczasem z blizka zobaczyłem coś niezwykle osobliwego.
Było to bowiem jajko tak ogromne jakiegoś ptaka.
Przypomniałem sobie wtedy, że słyszałem o jakimś nadzwyczajnym ptaku skalnym, który podobne jaja znosi.
Uczepiłem się tego jaja i czekałem cierpliwie na przybycie ptaka, który jajo to zabrać musi do gniazda, dla wysiedzenia pisklęcia.
I rzeczywiście nadleciał wkrótce ptak olbrzymi i biorąc jajko w swe szpony, wielkości pnia drzewa, zabrał i mnie ze sobą.
Po chwili znalazłem się na wysokiej skale, z której zszedłszy zobaczyłem ziemię między skałami kompletnie usianą djamentami.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.