Cóż, kiedy sięgnąć po nie nie mogłem, gdyż wypełzały wciąż straszliwe węże i broniły tych skarbów.
Bojąc się tych potworów, usadowiłem się na wysokiej skale i przyglądałem się rzucającym blask kamieniom.
Naraz spostrzegłem ogromne kawały mięsa spadające na drogę a tuż za niemi stada orłów lecących na ten przysmak.
Jak tylko orły zaczęły chwytać mięso w swe szpony, żmije i węże pokryły się w swych norach, a ja rzuciłem się do zbierania djamentów.
Uzbierałem cały worek i umknąłem znowu na drzewo.
W tejże chwili kilkunastu ludzi, jak zrozumiałem poszukiwaczy djamentów, wpadło na wąwóz między skałami i nie znalazłszy prawie nic, ze zdziwieniem stało, oglądając się wokoło, i myśląc, ktoby im zabrał z przed nosa skarby, które zdobywali zawsze, rzucając kawały mięsa ptakom drapieżnym.
Odezwałem się z wysokości skały, zapewniając, że podzielę się z nimi djamentami, ale niech mi obiecają, że wyratują stąd i do ojczyzny odwiozą.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.