Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzyliśmy na to z panicznym strachem, nie mogąc się ruszyć z przerażenia.
Olbrzym odszedł a myśmy siedzieli na miejscu, nie wiedząc w jaki sposób się stąd wyrwać.
Olbrzym przychodził codziennie, porywał jednego z nas i zjadał. Zostało nas już kilku zaledwie i postanowiliśmy się uwolnić z rąk niegodziwego ludożercy.
Zbudowaliśmy sobie z gałęzi drzew, których było dużo na podwórku, tratwę i mieliśmy uciec, tymczasem wszedł olbrzym i strasznem swem okiem obejrzawszy nas, czyśmy wszyscy, położył się na ogromnem łożu i usnął.
W chwili gdy chrapać począł, złapałem hak żelazny stojący koło komina, rozpaliłem do czerwoności i wsunąłem w zawsze, nawet w czasie snu otwarte oko potwora.
Byłem okrutny, ale wszak jego okrucieństwa przechodziły już miarę. Wygubił nas tylu, pożarł i miał zamiar i nas uśmiercić.
Olbrzym z rykiem okropnym wskoczył jak oszalały z pościeli i miotać się na wszystkie strony począł.