człowieka życzliwego i panu współczującego?
Przyjąłem naturalnie z wdzięcznością dar ten tak hojny od kapitana, zapytując jednocześnie, komu będę zawdzięczał mój ratunek i jak się nazywał ów zaginiony podróżny?
— Zyndbad podróżnik — odpowiedział kapitan.
— Coo? Zyndbad podróżnik?.. ależ to ja nim jestem! — zawołał wzruszony — żyję, pomimo okropnych przejść!..
Zdziwiony kapitan przyjrzał mi się lepiej i uradowany zaczął mnie witać serdecznie i cieszyć się mym widokiem.
Ja również dziwiłem się, żem nie poznał kapitana odrazu, toć to był ten sam, przy którego kierowaniu okrętem usnąłem na wyspie i zostawiony zostałem samotnie.
Sprzedałem towary, dowieziony zostałem do Bagdadu i odpoczywać począłem po tych dziwnych przygodach.
Na tem zakończyło się opowiadanie tego dnia.
Zyndbad tragarz został obdarzony znów stu sztukami złota i zaproszony na dzień następny.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.