W dwa lata po tej ostatniej podróży — mówił na drugi dzień Zyndbad — wyruszyłem znów z towarami.
Jeździliśmy jakiś czas szczęśliwie, poczem rozbił się nasz okręt u brzegów jakiejś wyspy, na którą wszedłszy, otoczeni zostaliśmy czarnymi ludźmi.
Zaprowadzono nas na ogromny plac, odurzono ziołami i zaczęto zabijać. Byli to bowiem ludożercy.
Mnie nie potrafiono odurzyć, gdyż nie przyjąłem narkotyku z ziół, jaki we mnie wmuszali, ale nieszczęśliwi moi towarzysze zostali odurzeni i pożarci przez dzikich.
Zostawiono mnie na utuczenie, byłem bowiem wychudły i wycieńczony nad miarę, a ponieważ dano mi swobodę wychodzenia, przeto razu pewnego, zabrawszy trochę pożywienia uciekłem.
Idąc bez przerwy doszedłem do jakichś schludnych chat, gdzie przyjęto mnie z radością, ugoszczono a na drugi dzień zaprowadzono na drugą wyspę do króla.
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.
Czwarta podróż.