Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkości pisklę i upiekli na rozłożonym ogniu.
Tejże chwili ukazały się nad nami jakby jakieś chmury i nad głowami swemi ujrzeliśmy dwa olbrzymie czarne ptaki.
Zrozumiawszy, że to rodzice pisklęcia, uciekliśmy czemprędzej na okręt i co sił zaczęliśmy odjeżdżać.
Dwa ptaki przyleciały do pisklęcia a zobaczywszy, że go niema, krzykiem rozpaczy napełniły powietrze.
Poszybowawszy trochę nad miejscem swego nieszczęścia, biedne ptaki odleciały.
Sądziliśmy, że nas nie zauważyły i że nam to ujdzie. Tymczasem po krótkiej chwili powróciły nad morze i ku naszemu przerażeniu zobaczyliśmy, że każdy z nich trzymał w ogromnych pazurach olbrzymiej wielkości głaz, zdolny rozbić nasz okręt.
Uciekaliśmy czemprędzej... Naraz jeden z ptaków upuścił ów ciężki kamień, ale na szczęście sternik cofnął w porę nasz okręt i głaz ów całą mocą wleciał do morza.
Sądziliśmy, że uda się nam i od drugiego ciosu umknąć, ale niestety! rzucony przez rozgniewanego ptaka głaz upadł na okręt, rozbił go w kawały, pogrążył ludzi