kupiwszy towarów wyruszyłem w strony Indji.
Jechaliśmy bardzo długo, ale okazało się, że nie w tym co było trzeba kierunku.
Dopiero po jakimś czasie udało się nam skierować w strony indyjskie.
Ale pomimo odnalezionego kierunku stało się nieszczęście.
Pewnego dnia raptem kapitan rozdarł swój turban, zaczął rwać sobie włosy i krzyczeć:
— Zgubieni jesteśmy! zgubieni!
Znajdowaliśmy się, jak nam później powiedział, na najbardziej niebezpiecznem miejscu, gdzie szalony wir porywa okręty i kruszy.
Szczęściem okręt przywarł się do góry podwodnej i zatrzymał się. Mogliśmy jeszcze być uratowani.
Góra ta była gładką skałą; trudno było z niej się wydostać i o ile zbrakłoby nam żywności, głodową pomarlibyśmy śmiercią.
Umierali jeden po drugim moi towarzysze, wkońcu zostałem sam. Opuszczały mnie zupełnie siły i układłem się już na śmierć na jednej ze skał, gdy naraz spostrzegłem wytryskującą ze skały wodę słod-
Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.