Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Tam — w mej chacie jak dawniej, tylko że się z skały
Bardziej już pochyliła w morze ściana biała,
Że gdy fale nad ranem hucząc przybywały,
Fala przez me okienko czasem zaglądała
I budziła spłakaną, na mojej pościeli —
Stary ojciec ociemniał — i zawsze koszyki
Wyplata, ale nigdy się nie rozweseli
I wsłuchuje się w burzę albo w mewy krzyki —
Odbiegłam ojca — on tam przeklina mnie może,
Lecz nie mogłam bez ciebie już żyć — kto mu łódkę
Wiosłować będzie teraz, gdy w wieczór na morze
Przy księżycu wypływa z sieciami, kto zwrótkę
Ulubioną przy cichej nuci mandolinie?..
Ach! on tam gorzko płacze po swojej dziewczynie
I wszystkie Sierry z dali ku morzu spędzone
Nad nim się tam litują, źródłami zwilżone —
Alem nie mogła — niech mnie tu kruki rozerwą
Bylem dalej nie żyła — jak w kołyskę, w łódkę
Kładłam mego Alonza, gdy przez chwilę krótkę
Zbudził się, to twej pieśni nuciłam mu zwrótkę,
Jedną memu ojcowi a drugą dziecięciu —
I obaj zasypiali — tylko o zaśnięciu
Mnie się tam nie marzyło... perły me ze łzami
Rzuciłam w morze, potem w miasto z koralami
Głupia, biegłam przedawać, za wiązankę drzewa
By rozpalić śród chaty, w zimie, gdy tam spiewa
Wicher pogrzebowemi burzy chorałami,
A Alonzo i ojciec drżą z zimna i głodu,
Gdy drzewo spopielało, śród rannego chłodu
Dziecku, listami temi, com miała od ciebie,