Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

I siadłszy łowiec na moim kamieniu
Rzekłby — on walczył ze gromkim Fingalem
Lecz Karton kona nieznany w cierpieniu
Strwonił swe siły w zapasach z miernością!...»
«O nie! nie umrzesz! krwi twojej koralem
Czerwienieć będziesz się w sławie z wiecznością!»
Rzekł lesistego Morwenu z rzewnością
Król pochylony: Mam bardów bez końca!
Oni podniosą cię na tarczy słońca
I na ich pieśni ramionach twa dzielność
Powieje w wieki — w sławę — w nieśmiertelność!
Dzieci pokoleń imię twe wysławią
Pamięć twą — ducha utrwaloną mocą!
Łowiec wędrowny co spocznie na błoni
Gdy wicher gwiznie, wzniesie wzrok na skałę
Gdzie Karton upadł, cichą łzę uroni
Której nie otrze! i memu synowi
Okaże miejsce gdzie bohaterowie
Walczyli: “Rzeknie, tutaj król Balkuty
Walczył — jak siła strumieni tysiąca!
I rozjaśniała się twarz konająca
Młodzieńca – jako w zachodzie twarz słońca.
Wzrok pełen śmierci wzniósł ku Fingalowi
I miecz swój oddał Morwenu królowi,
By po Balkuty królu go zachował
Na salach swoich, czasem pożałował!!...
Umilkł szczęk broni — łzawym korowodem
Już pieśń pokoju zapiali bardowie,
Przy konającym stanęli wodzowie
I słowa jego łowili szlochając,