Strona:Nowelle (Halévy) 11.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, on swoje spuszczał; ale jak tylko ja spuszczałam, on zaraz podnosił. Od Charton jużem ich nie śmiała wcale podnosić, czując, że mi się ciągle przygląda. Miałam w torebce powieść angielską, wyjęłam ją więc i zaczęłam czytać, ale wieczorem musiałam na nowo cofnąć się do początku.
— Musi tam być coś więcej....
— Jest, ale nic zajmującego.
— Przeczytaj jednak... ja ci wszystko przeczytałem.
— O, ty... ty... wiem, co się okaże... u ciebie będą tylko notatki krótkie i suche, a u mnie szczegóły i rozwinięcia. Wytłomaczę ci dla czego: Oto moja nauczycielka, panna Guizard, powiedziała mi, opuszczając nasz dom: moje drogie dziecko, nieźle piszesz, ale musisz ciągle nad sobą pracować. W stylu trzeba się tak samo ćwiczyć za pomocą gam, jak w muzyce. Miej zwyczaj napisać w wieczór trzy lub cztery stronnice, o czemkolwiek: jak spędziłaś dzień, gdzie byłaś, kto cię odwiedził i t. d. Stosowałam się więc do wskazówek panny Guizard.
— Dobrze, dobrze.
— Nie, zależy mi na tem, żeby ci się jasno wytłomaczyć, bo wiem, co mię czeka. Będziesz upatrywał egzaltacyę uczuć i wylewy namiętności w tem, co było tylko ćwiczeniem stylowem i wprawianiem się w naracyę francuzką... nie chciałabym, żebyś się pomylił.
— Nie pomylę się... ale co tam następuje po: przyglądał mi się caluteńką drogę?
— O tobie, nic a nic... przekonasz się... słuchaj... Byłoby to prawdą, co babunia mówiła onegdaj: —