— A ja, choć mię nie dochodziły „zachęcające wieści”, zaczynałam cię już kochać... bez „zachęcających wieści...” Posłuchaj... sam osądzisz...
— Czwartek 5 go czerwca. Wypadki szybko po sobie następują... jak się też skończy? Mam jego konia... nazywa się Jowisz. Jest tu, w naszej stajni pomiędzy Nelly a kucykiem Jerzego... Postaram się zaprowadzić trochę ładu w mojej biednej głowie... Co tu rzeczy w ciągu jednego dnia! Jerzy powiedział do mnie, po śniadaniu: — „Siostrzyczko, wiesz, że mamy dziś pójść do fotografa jarmarcznego, żeby robił portret Boba...” — „Możesz pójść z mamą, bezemnie”. — „Jak ciebie tam nie będzie, to Bob nie usiedzi spokojnie...”
— Poddaję się konieczności, idziemy, — w chwili kiedy Bob ma pozować, widzę, że wchodzi do altany... kto taki?... On!... i nie sam... z kobietą, młodziutką i śliczną. Co to za dama? Ale jest i dwoje dzieci. Nazywają go wujem... To jego siostra!... Jerzy nie mógł sobie dać rady z Bobem; musiałam więc odegrać wobec niego śmieszną scenę. Pewnie wydałam mu się głupiutką. Przemawiałam do Boba po angielsku; wyglądało to, jak gdybym pokazywała uczonego psa... Uciekłam zarumieniona ze wstydu i pomieszania. Wracam do domu w rozpaczy. Zamykam się w moim pokoju... Jednakże o piątej trzeba będzie zejść na herbatę.
— Schodzę na dół. Zaledwie weszłam do pokoju, Piotr przynosi kartę wizytową... — Któż-to taki?.. pyta mama. — Oficer, kapitan od strzelców...— Kapitan od strzelców! Nie znam żadnego kapitana
Strona:Nowelle (Halévy) 29.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.