Przepraszam pana... jak się nazywa ten koń? — Jowisz... — Dziękuję panu... — Pani...
— I odszedł ze strzelcem, który dźwigał na barkach siodło damskie. Ten żołnierz nazywa się Picot. Jerzy wchodzi do stajni z Ludwikiem. Zostaję sama z babunią, która powiada: — Joasiu, chodźmy się przejść trochę po ogrodzie... Tam na ławce wyspowiadała mnie babunia. Opowiedziałam jej wszystko, to jest: nic; bo niema nic; a jednak to nic jest czemś. Babunia rzekła: — Mała waryatko, mała waryatko! Nie nabijaj sobie głowy... — Ja sobie nie nabijam głowy, Babuniu. Wiem doskonale, że to wszystko jest przypadkiem, prostym przypadkiem... Babuniu, nic nie mów o tem ani słówka mamie... wyśmiałaby mnie tylko... Zresztą, mama nie jest taką, jak babunia... Mama nie cierpi wojskowych... — Jakto, więc ja?... — Tak, babuniu, ty ich lubisz i nieraz sobie myślałam: — Czyby też to sprawiło babuni przykrość, gdybym wyszła przypadkiem za wojskowego.... — Wracamy do pokoju. — Nakoniec jesteście, powiada mama, ale wytłomaczcie mi, co się dzieje. Podobno podwórze jest pełne żołnierzy. — Wcale nie, mamo, był tylko... ten pan i jego ordynans. — Jego ordynans! Mówisz teraz koszarowym językiem. — Mamo, ja przed chwilą usłyszałam tę nazwę. — Co prawda, ten pan wydaje się bardzo przyzwoitym... powiedziała mama. Możeś tego niezauważyła na karcie... patrz on jest hrabią... — Hrabią?... — Tak, przecież widzisz... — Nie spostrzegłam tego... (bezczelne kłamstwo!). Mama bardzo zmiękła. Moja kochana
Strona:Nowelle (Halévy) 35.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.