Kiedyż życia girlandy spleciemy we wieńce
i w jeden łańcuch luźne skujemy ogniwa;
kiedyż poznamy wreszcie, że siewce i żeńce
są jedni i że jeden siewu czas i żniwa;
że we wiecznem istnienia morzu nasze życie
jako fala urasta i znowu odpływa,
za nic sobie skon mając i za nic powicie?
Kiedyż nam wszystkie w jedną złączą się godziny,
byśmy z wszechświatów tętnem zlali serca bicie?
Kiedyż poczniemy wątpić w śmierć i w narodziny?
Szczęśliwy naród nie zna, co pisane dzieje,
a lutnia ma, choć rada życia rozkosz sławi,
umilkłaby, w zbyt szczęsne zaklęta koleje.
Spójrzcie, czy serce moje tak jak wasze krwawi,
słyszcie, zalim rozterką równą jest targany,
bo tylko takiej pieśni jestescie ciekawi!
Przyłożcie ręce wasze; bo i ja mam rany, —
ręce jakoby ślepców, w ciemni, szukające,
bowiem dziwnie nas nęcą boleści przemiany,
radość ma jedną postać, a żałość — tysiące.