bezruch bloków i grani, żlebów i wirchów, czy łóż potoków.
przed wiekami wymarłych, zdają się być już tylko projekcją, odbiciem i obrazem tego wewnętrznego układu duszy.
Nareszcie osiągnięty został błękitny stan trwałego spokoju, błogobyt dojrzałego statku. Kipiący niegdyś war ostygł, płynna lawa ścięła się i skrzepła w żyzną glebę, trysła bujną roślinnością i leży w czerwcowych omżach południa, niby łąka rozkwitła. Gdzieś głęboko pod skorupą, już tylko tli się jeszcze żar dawnych ogni. Żeglarz, zda się, przybił do lądu i jakby na dno w przystani kotwicę zarzucił. Znikąd powiew nie marszczy tu tafli lustrzanej, cisza i niezmącony spokój wyłania się z głębi, w którą niebo wieczyście promieniuje swe tło, a góry śniegami pokryte blask swój i kształt rzucają. Nic się tu, zda się, nie dzieje i na nic już nie czeka. Żadnego zawichrzenia, żadnego sił roztargania. Ni gromu ni burzy. Za siódmą górą i za siódmą rzeką grzmi gdzieś żcia whzburzonłe morbe. Rozpędowe koło losów człowieczych stanęło w biegu, wstrzymane jakby za sprychy ręką wielkoluda. Sam czas tu przystanął i, oniemiały oddech zaparłszy, stoi zasłuchany z palcem przy ustach. Nic się tu dokoła od lat nie zmieniło i nic dokoła nie zmieni. Chwila dłuży się, jak wieczność. W błogobycie wywczasów, w gnuśności żywota, w słodkiem dolce far niente chwyta się ją za skrzydła i trwać się jej każe w nieskończoność. W obrębie zawsze tych samych pól.
w okolu bliskich i znajomych, szczytów, zaglądających wiecznie w okna i w duszę z oddali, pod kopułą niebieską rozbłękitnionych, po niewielkim życia obszarze, tą samą niezmiennie chodzi się drogą, temi samemi wałęsa ścieżkami jednostajnego roztocza, utartym zwyczajem witając słowem bożem rozsiane wkrąg tajemnice świata w halkyońskiej pogodzie, w głębokiem, mądrem pojednaniu z potężnymi rytmami, „które tkają życie i śmierć, które zapewniają trwanie przyrody.“ Oto i nieprzerwanie bijące źródło natchnienia, tło i psychologiczny pod-
Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/116
Ta strona została przepisana.