tów i essaiistów, a pisarzy światowych horyzontów, gdzie, obok mistyków o wizjonerskiej sile poetyckiego widzenia, działają powieściopisarze i dramaturdzy o niezwykle krzepkich instynktach życiowych. Z piśmiennictwa angielskiego zaczerpnąć możemy — w obecnej zwłaszcza dobie — nieocenione wartości wychowawcze; że wspomniemy tu o jednej tylko, którą narzuca sam imperatyw czasów.
Z wydzielonego nam skrawka wybrzeża powiał w życie nasze rzeźki, morski wiatr przedsiębiorczego czynu; wypełniłby on niejeden żagiel, — gdyby żagle były, „bo gdy w tył pomorszczyzna wieje, już polak jest przy dobrej nadzieje“. Aby się na „dobrej nadzieje“ i na festynach, jak to zwykle u polaków, wszystko nie skończyło, zakrzątali się koło tego ludzie czynni. I rzecz znamienna: oni to spostrzegli przedewszystkiem, że nad poślubienem morzem zakrążyły nieomal wyłącznie tęskne mewy spekulacji, że to morze nasze jest w duszach polskich tabula rasa: że nie unosi się nad niem duch żeglarski. I oni to właśnie, ludzie czynu, skierowali wezwanie do poetów, plastyków i pisarzy naszych, — dość naiwne zresztą w nagłości żądań. Apel taki zgotować może tym panom conajwyżej morskie „kicze“ malarskie, fabrykaty wierszowe i, tak żwawo u nas ronione, lichoty powieściowe.
Minąć muszą lata — doświadczeń w borykaniu się z potęgą obcego dla nas żywiołu, a przedewszystkiem lata doznań wewnętrznych, zanim jaki korab polski, nawiedzający wszystkie lądy świata, nie wykołysze w garstce naszych ludzi głębokiego umiłowania morza: wtedy dopiero zrodzi się jego artysta, — i to niechybnie wśród tych właśnie sfer żeglarskich i marynarskich, które w dzisiejszej potrzebie zwracają się na wewnątrz, wywołując ducha żeglarskiego z piasków mazowieckich.
Lecz dziwny traf zrządził, że temi właśnie czasy, doszedł do światowego rozgłosu jako powieściowy mistrz morza, jako najwyższy w sztuce wyraz tężyzny żeglarskiego ducha — polak z rodu, z niezapomnianej mowy ojczystej i bodajże z instynktów twórczych: — Józef Conrad (Korzeniowski).