MARCHOŁT. Jeno że was dobrze znam,
jeno że mam na was bat,
wy pełzacze i pływacze,
pańskiej śliny zlizywacze,
gdy na waszą splunie kartę
jakiś możny, mocny pan,
na rachunki te powszednie,
na te cyfry, pospolicie
z ksiąg patrzące,
na te liczby, które we dnie,
które w nocy
pośród ciasnych mrocznych ścian
ustawiacie!
Zdaje wam się, że w pokorze
przyjmujący tę pogardę,
którą życie wasze darzą
twarde, harde
one duchy, ach! od gniewu
i nadziei w przyszłe dnie,
w zwycięstw czar,
płomienistą lśniące twarzą —
zdaje wam się, że snadź w sobie
sił nie mając, by ich zgnieść,
potraficie
na godzinę albo dwie
uchronić się od zalewu
ognistego, który tamci
wszcząćby mogli i na zawsze
przy tym waszym, pełnym żłobie
w te płomienie, w te najkrwawsze,
najognistsze.
strąci rzeki,
wszystkich was!
Znam-ci ja was; dobrze znam-ci,
wy rachmistrze,
Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.