Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

ludzkiej jaskini, rozświetlonej płomyczkiem naftowej lampki siadać na tapczanie nędzarza z tyfusem plamistym, a rozpalonego ciała i pościeli z gałganów dotykać rękoma, ubraniem i włosami. Niewidzialną synowska twarz zasłaniała od zarażonych plwocin, od jadu pryszczów i krost, charknięć i kałów. Coś jakoby święta rękawiczka okrywało rękę, badającą zaraźliwe choroby. Doktór Zenon bardzo rzadko odwoływał się do swego anioła. Ilekroć miał to uczynić w ostatecznej rozterce, wśród trwogi człowieczej przed wyratowaniem życia, lub porzuceniem nędzarza w konaniu, serce w nim zdawało się umierać. Wiedział, że odrywa swego syna od jakichś prac innych, niedosięgłych i niepojętych dla ziemskiego rozumu, że go przymusza do powrotu na ten padoł, gdzie młodociane jego ciało tyle przecierpiało, a dusza przeżyła smutek tak straszliwy. Poczytywał te swoje modlitwy przywołujące za grzeszny egoizm, za nadużycie świętości, prawdziwie za świętokradztwo. Lecz w ciągu owych przelotnych chwil, tak niewymownie krótkich, jak złożenie i rozłożenie skrzydeł motyla, czuł w sobie dawne swe szczęście. Śniło mu się na jawie, że znowu są razem, że dokądś idą ramię w ramię i radzą o swych własnych zagadnieniach, o sprawach powszechnych lub domowych. Uczucie miłości stawało znowu w piersi pustej, jak wówczas jakiegoś w zimie dnia, gdy szli szeroką drogą podczas srogiej zamieci i zasłaniali się nawzajem od wichru i śniegu bijącego w oczy, a ogrzewała ich tasama we dwu ciałach pałająca miłość. Gdy było rozewrzeć oczy, — pustka znowu była i cisza. Świadomość znowu była, opleciona zwątpieniem. I głęboka, głęboka wewnątrz rana.


Z okna doktorskiego mieszkania, z okna tego „gabinetu“, gdzie przyjmował chorych w godzinach popołudniowych, widać było na rozległości widnokręgu dwa