Ale na trzeci, czy na czwarty dzień, przypadkowo wyjrzawszy oknem, zobaczył jednak ślepego człowieka i jego tonę. W tych samych ubraniach, tylko czarnemi paskami krepy przybranych, szli skądsiś do domu. Żona prowadziła pod ramię niewidomego. On szedł, jak zawsze, wyprostowany, sztywny, uroczysty, zimny. Jej twarzy, na szczęście, — nie było widać pod gęstym, czarnym z krepy woalem. Patrząc na nich, doktór myślał:
— Dowiadujecie się, sieroty, prawdy o rzeczach zewnętrznych i rzeczach wewnętrznych, o Bogu i swojej własnej istocie. Tak, tak! Twarde są kamienie naszej drogi...
Dwoje tych ludzi skręciło z gościńca na ścieżkę, prowadzącą do ich siedziby. Kobieta znikła w głębi domostwa, a niewidomy, jak przyszedł z miasta, tak usiadł na ławce ganku, w kapeluszu i paltocie, z laską w ręku. Patrzał niewidzącemi źrenicami na tę łączkę, skąd przed kilkoma jeszcze dniami słychać było śpiew jego chłopca, albo zdrowy jego głos. Stary człowiek siedział tak długo w milczeniu i nieruchomości, jakby zastygł, czy skamieniał. Nie wiedział, iż podpatrują go czyjeś oczy, że czyjeś spojrzenia mierzą i ważą jego uczucia.
Doktór, jak zazwyczaj, oparty o futrynę okna, nie mógł odejść z tego miejsca. Kilkakroć wyciągał rękę do nieruchomego starca, ale ta ręka opadała wzdłuż ciała. Kilkakroć czuł w piersiach podnoszący się krzyk, ale nie mógł go wydać. Czemże miał przerwać ciszę przepaści, w której przebywała tamta dusza? I cóż z tego, gdyby u kolan mu wyznał:
— Najadłem się i napiłem się widokiem twoim w głodzie moim i straszliwą stała mi się ulga moja...
Miałże mu opowiedzieć historję swego złego spojrzenia?
Mały pies Dunaj wybiegł ścieżką z niemego domu na drogę i ze łbem, zwróconym w stronę miasta, ku drodze kamienistej wąchał powietrze, przestępował nie-
Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.