patrząc na to, że u wielu ludzi głód — a może nawet nie dosłowny głód, tylko niedosyt — wytwarza stany, w których przestają działać wszelkie hamulce: wstydu, godności, wreszcie wprost rozsądku.
Miarą wygłodzenia ogólnego może być i to, że powszechnym marzeniem i pragnieniem więźniów jest: najeść się!... Marzenie, oczywiście, nieosiągalne w obozie, realizacja zaś jego na wolności przyprawiła podobno niejednego z oświęcimiaków o dodatkową przewlekłą chorobę: wyposzczony i wygłodzony żołądek nie potrafi trawić normalnej, lepszej tłustszej strawy. Temat: jedzenie wypełnia też 90% wszystkich rozmów między więźniami w obozie.
Muszę jeszcze dodać, że zasadniczo zezwala się nam na dokupowanie sobie żywności w obozowej kantynie. Ale prawie nic żywnościowego niema w tej kantynie. Są zato inne rzeczy i proszę mnie nie posądzać o jakieś dowcipy czy żarty: wolno kupić sobie w kantynie puder, krem do twarzy i rąk, wodę kolońską i podobne przedmioty toaletowe.
Mycie. O tym trzeba napisać. Właściwie — poza letnim czasem — każdy z nas stara się wymigać od mycia. Gdyż myć się trzeba na dworze, przy pompie, przyczym obowiązkowo do pasa się obnażyć. Można sobie zaoszczędzić mycia, bo z natury rzeczy przy tej pompie jest wielki tłok, są tylko 2 pompy na obóz, a nikt specjalnie nie kontroluje, czy aby istotnie wszyscy się myją; wyskakuje się więc ”do połowy” na chwilę, pokręci i wraca do sztuby. Warto też dodać, że mydła nam nie wydają. Właściwie, gdy chodzi o ścisłość, to mydło wydawali bardzo rzadko i w ilości całkiem niewystarczającej: po 3–4 kawałki na dwadzieścia kilka osób.
Prócz chłodu wielu odstręcza od mycia kwestja wspólnych ręczników. Bo oczywiście tą drogą odrazu wcieramy sobie — i to najdokuczliwsze — choróbska. Przecie do Oświęcimia przychodzą i ludzie chorzy, z różnymi wysypkami, świerzbą, chorzy na oczy, jagliczni itp. Nie mówiąc już o zagruźliczonych. Względnie — inni zachorowują na miejscu — też poprzez ręcznik.
Czystość nasza, rzecz jasna, jest z miejsca nie równa, bo nie brak brudasów i na wolności i plagę obozu — wszy — niektórzy przynoszą na sobie z wolnego życia. Natomiast w warunkach obozowych wszy rozmnażają się znakomicie. Chyba żaden z internowanych w Oświęcimiu nie potrafi się od tego ustrzec, skoro mycie odbywa się jak pisałem, — kąpiel jest bardzo rzadka /raz na kilka tygodni/, zmiana bielizny również rzadka. Wszy obsiadają nas w nieprawdopodobnych ilościach; niektórzy koledzy zdobywali się na tyle humoru, że liczyli zabijane na sobie w ciągu dnia wszy: bywało tego kilkadziesiąt, niektórzy zaś naliczali niekiedy paręset... choć to się może wydawać nieprawdopodobne... Z czystością łączy się sprawa odzieży. Kiedyśmy zjechali na jesieni /wkrótce po założeniu obozu/, odebrano nam wszystko własne — i obuwie też — ubrano w letnie drelichy, pozostawiono boso. Potym, w zimie, po masowych zgonach, wydano drewniane trepy i częściowo zwrócono własne obuwie. Na wiosnę zaś r. 1941 zmieniło się pod tym względem: jeszcze w maju wolno było zachować obuwie. Początkowo odzież nasza składała się z koszuli i drelichowego garnituru: kurtki i spodni. Kalesonów nie mieliśmy. Dopiero w zimie, podczas wielkich mrozów, pozamieniano drelichy na cieplejsze, stare wojskowe odzienie. Części wydano nawet płaszcze. Okresowo pozwalano później na dosyłanie ciepłych rzeczy, ale to było trudne i mało kto to osiągnął; nie wszyscy otrzymali wysłane im rzeczy. — Trzeba zaznaczyć, że zasadniczo obozowy strój więźniów jest pasiasty /w celu utrudnienia ucieczki z obozu/. Letnie ubranie — w pasy granatowe i białe, zimowe — granatowe i szare. Z tegoż materiału są i czapki i płaszcze /o ile są/. Letnie ubrania są z drelichu /a służą często do listopada/, zimowe z materiału, przedstawiającego mieszaninę bawełny z pokrzywą, więc nie dającego ciepła. Bluzy obozowe są zrobione krojem piżamy. Okresowo, zwłaszcza w początku lub też gdy wielki natłok więźniów powodował brak ubrania, wydawano więźniom odzież dawną wojskową, nadto malowaną w czerwone i czarne pasy.
Odzienia te przechodzą z więźnia na więźnia, nie są wogóle wcale dopasowywane, zdarza się też, że z pobudek sadystycznych ludziom tęgim i rosłym dają spodnie sięgające do pół-łydki, kurtki, nie mogące się zapiąć itp. Wszystko to jest brudne, podarte, połatane.
Jednak największym umartwieniem więźniów gdy idzie o tę kwestję, jest sprawa obuwia. W okresach chodzenia boso nogi kaleczą się od ostrego szutru, jakim jest wysypany teren obozowy, często zdarzają się rany na nogach /od tyłu/ od kopnięć butem. Potym gdy wydają obuwie /drewniane lub skórkowe, dawne żołnierskie/ — bywa to również obuwie wcale niedopasowane, bardzo często ciasne, o przyszwach wpijających się w rany. Więźniowie zmuszeni do całodziennego chodzenia, ćwiczeń i pracy cierpią naogół dotkliwie z powodu obtarcia nóg, ran i bólu. Są ludzie, którzy całymi miesiącami nie nogą wygoić nóg, jakkolwiek wstając wcześniej od innych, pracowicie okładają ranki szmatkami, chroniąc je od bezpośredniego zetknięcia z butami. Oczywiście na złe gojenie ran wpływa złe żywienie. I tak w kółko!