Podobnie jak unter-capowie starszyzna sztub i bloków otrzymuje z rąk Niemców swój ”urząd”, swoje funkcje. Muszą się wykazać należytą sprawnością, gdyż sami są więźniami i każdy z nich, gdy się nie podoba SS-manowi, otrzymuje nie gorzej od nas w twarz, kopniaka butem; może podlegać każdej karze: chłosty, ”słupka” itp. więc boi się, unika, wysługuje cię władzy. Pozatym z tytułu ”starszeństwa” i ”capowstwa” mają ci ludzie pewne przywileje, np. dowolna porcja zupy, chleba, lepsze posłanie, bo ja wiem, co jeszcze bywa? I to jest też nie do pogardzenia. Nie brak też zapewne i takich obliczeń, że jeśli się dobrze zasłuży, może uzyskać łatwiej zwolnienie. To są te wszystkie okoliczności, które sprawiają, że starszyzna z więźniów i capowie szybko się demoralizują. Więc: męczą więźniów wymaganiami nadmiernego wysiłku; biją; wnoszą niekiedy sami o przedstawienie więźnia do kary ”protokularnej”. /O karach w lepszej chwili będę pisał szczegółowo./
Rodzaje pracy są różne. Najlżejsza i najbardziej pożądana jest praca w kuchni. Obieranie kartofli, zmywanie kuchennych naczyń. Swoje manażki i kubki więźniowie sami zmywają. Osobiście nie pracowałem w kuchni. Nie upiekło mi się. To zależy od przypadku! Za czas mego pobytu tam jeden więzień od początku do końca trwał przy tej pracy. Inni — zmieniali się. Wszyscy oczywiście tę pracę raczej chwalili. Praca w ciepłym pomieszczeniu, w dużej mierze siedząca. Od wielu ”kartoflarzy” słyszałem, że i capowie kuchenni naogół bywali znośni. Jeden tak mi to tłumaczył: ”Wiesz? W cieple, — to żarcie sobie paruje! — a chce, to w każdej chwili coś wsunie — to jemu i na złość się nie zbiera!” — Dobre to jest wyjaśnienie.
Inne prace — niekoniecznie wszystkie ciężkie, ale też często zabijające swą bezmyślnością. Zresztą poganianie, ciągłe bicie, śrubowanie wysiłku, nastawianie capów na tresowanie więźniów, na obrzydzenie im życia — wszystko to sprawia, że właściwie każda praca jest nieznośna. Zwłaszcza, że do pracy wyganiają nas w każdą pogodę: deszcze, śnieg, chłód.
Najcięższe, oczywiście, są prace budowlane, zresztą sprowadzające się dla nas raczej do gromadzenia, ściągania, noszenia materiałów budowlanych dla zamierzonej w okolicy niemieckiej fabryki lub innych budynków. Materiały budowlane są ciężkie i bez żadnej miary bywają ładowane na człowieka. Warto tu nadmienić, że jeśli praca ta wypadnie więźniom, będącym w kompanji karnej, muszą ją nadto wykonywać biegiem. A — wogóle — poganianie tempa przy tej lub innej pracy, zależy przecież od widzimisię, humoru, temperamentu itp. dozorcy. Tu naprawdę nieszczęśliwi są i gęsto składają swe życie w ofierze ludzie słabsi, starsi, a również ci zgoła nie przyzwyczajeni do żadnej fizycznej pracy. Niezręczność, niesprawność fizyczna biednych naszych uczonych, profesorów, księży, adwokatów — wyprawia ich w obozie o niesłychane codzienne męczeństwo. Bo u młodych zwierzaków niemieckich, którym cały intelekt wegnano w mięśnie nóg i rąk — każdy niezręczny, niezaradny ruch więźnia, każde potknięcie budzi nieopisany szał wściekłości. Bardzo często zabijają w takim wypadku na miejscu lub też stłuką tak, że człowiek musi w najkrótszym czasie życie zakończyć. Widziałem raz sam zdaleka, jak biegł z cegłami starszy, chudy, wysoki więzień, /zdaje się był to inżynier/; zresztą nie wyglądał wcale na niedołężnego. Ale zdarzyło mu się poślizgnąć w biegu i upadł, rozsypując cegły. SS-man dopadł z błyskawiczną szybkością leżącego i uderzeniem buta w skroń zabił go na miejscu. Takich wypadków zdarza się bez liku.
Do najcięższych prac należy też t. zw. wałowanie terenu. Do walca, za pomocą którego się to wykonywa, zaprzęgani są sprzodu więźniowie; na walcu przytwierdzony jest rodzaj siedzenia, na którym siedzi capo, dozorujący tej pracy. Teren obozu, podlegający wałowaniu, wysypany jest, jak już wspomniałem, bardzo ostrym żwirem, szutrem. Chodzi o ugniecenie tego szutru. Przy tej pracy więźniowie miewają nogi poranione i poobdzierane do krwi, a że nie dają ich leczyć, ani nawet porządnie umyć, u wielu wywiązywało się ropienie, gnicie i gangrena.
Capo zajmuje się przez cały czas tej bardzo forsownej pracy ludzkiej dzikim wrzaskiem i waleniem po więźniach bykowcem lub kijem. Przy tej pracy, z istoty swej wymagającej wielkiego wysiłku, pada i ginie bardzo wielu więźniów. Póki byli w obozie Żydzi /grupa ich, szczególnie dręczona, szybko wymierała i bodaj już teraz całkiem wymarła/, to używano Żydów do tej pracy, ale nie samych tylko Żydów, również — księży. Przy tej okazji nadmienię, że chcąc dokuczyć księżom, Niemcy lokowali ich w bloku razem z Żydami. Jak tam inni księża sobie radzili, to nie wiem, ale był w Oświęcimiu ksiądz Marian Morawski, który zasłynął w całym obozie jako ”święty”: tak wspaniałe, tak bohaterskie i zarazem tak głęboko chrześciańskie i ludzkie było jego zachowanie. Choć pracował on razem z Żydami przy wałowaniu drogi i dręczony był, poniewierany, bity, jak Żydzi, człowiek ten ani na chwilę nie utracił pogody ducha; z twarzy nie schodził mu łagodny uśmiech, miał dla każdego z towarzyszy niedoli słowa współczucia i otuchy. Wieczorami, w sztubie, zajmował się nieustannie najbardziej umęczonymi i udzielał im wszelkiej pociechy. Wpływ tego człowieka na więźniów był ogromny. Do końca życia też wytrwał w tej postawie. Oprawca zabił go podczas pracy uderzeniem zgóry w głowę.
Męczące — bo głupie i bezcelowe — były takie prace, jak np. wybieranie kamyków z drogi; przenoszenie kamieni z miejsca na miejsce; kopanie do niczego niepotrzebnych dołów, które bardzo często wkrótce kazali znów zakopywać. Rozumieliśmy, że nie idzie tu naprawdę o wykonanie jakiejś pracy, tylko o to, by zmuszać nas do całodziennego, zawsze niewspółmiernego
Strona:Oświęcim - pamiętnik więźnia.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.