Trzeba jeszcze wspomnieć, że w obozie istnieje specjalna kompania karna, całkowicie izolowana. Gdy ktoś z więźniów z poza kompanii karnej zagada do karnych, zostaje sam do kompanii tej włączony. Kompania ta składa się z więźniów, którzy z przeznaczeniem do niej przybyli już do obozu: z reguły należą tu wszyscy księża i Żydzi. Reszta składa się z więźniów, którzy byli już trzykrotnie karani w obozie. Oczywiście, kompania ta zajmuje odrębny blok, a dozór sprawują więźniowie, którzy przeszli specjalny ”kurs” katowania. Tu w tej kompanii właśnie każdą pracę wykonywuje się biegiem. Nie mają w niedzielę wolnego popołudnia /cały obóz je ma/. Więźniowie z kompanii karnej oznaczani są czarnym kółkiem, naszytym pod numerem więźnia na bluzie i na nogawce spodni. Do tej kompanii wchodzą też /jeśli odrazu ich nie zabiją!/ ci, którzy probowali ucieczki lub też przyłapani byli na kontaktowaniu się z zamierzającymi ucieczkę; tych — dla ułatwienia pracy dozoru — oznacza się nadto czerwonym kółkiem.
Za ucieczkę więźnia /oczywiście za udaną/ rozstrzeliwano 10 osób z bloku, w kopanii karnej — 20. W związku z tymi faktami rozstrzeliwania za udaną ucieczkę przypomina mi się rzecz następująca: Jakoś wiosną r. 1941 udało się uciec więźniowi z naszego bloku. Niedawno w innym bloku zdarzył się taki sam fakt i wiedzieliśmy, że zaraz przyjdą do nas wybrać 10 osób na rozstrzelanie. Czekaliśmy. Istotnie, przyszli SS-mani i patrząc po naszych twarzach — zaczęli wywoływać ofiary. Gdy wywołano już trzech całkiem młodych ludzi, nagle z szeregu wystąpił staruszek i poprosił, by rozstrzelano go zamiast młodego człowieka /był to stary pedagog, zdaje się, że nawet emerytowany profesor jednego z naszych uniwersytetów/. Nie udało mi się dowiedzieć jego nazwiska, był zresztą niedługo w tym bloku. SS-man zgodził się, odliczył starca i dobrał sobie do niego 9 innych, dokładnie wybierając teraz kwiat męskiego wieku. Wyprowadzono ich, ale po krótkim czasie powrócili: komendant obozu miał ich z powodu wystąpienia profesora ułaskawić!! Wydawało się to wręcz nieprawdopodobne, ale przecież wypadki takiego ofiarowania się na śmierć za innego nie zdarzają się co dnia. Prawie uwierzyliśmy i cóż to była za radość!.. Ale po chwili wiedzieliśmy już, jak sobie poradził w tym extra-wypadku sadyzm niemiecki: ”ułaskawionych” wyprowadzono do bunkra. Otóż z tej dziesiątki po 3-ch dniach ciemnicy 7-miu powędrowało do krematorium, w tej liczbie oczywiście i bohaterski starzec. Więc komendant obozu zamienił im lżejszą, szybką śmierć od kuli na cięższą i straszliwszą — od tortur i głodu w ciemnicy.
Pisałem, że trzeba wyodrębnić od kar normalne bicie. Nie dlatego, by miało to być bicie niewinne; zatłukiwanie na śmierć przy tym ”normalnym” biciu jest na porządku dziennym. Ale dlatego, że jest to czynność leżąca w innej płaszczyźnie. Bo bicie dla Niemca z SS jest tym, czym była brzydka połajanka, wypominająca obelżywie matkę w carskim rosyjskim wojsku, podług opowiadań starszych ludzi. W obozie biją — nie można powiedzieć codziennie, tylko co chwila. Spoliczkowanie, cios szpicrutą lub gumą, kopnięcie butem w kostkę, kolano, rzucenie na ziemię i skopanie po ukochanych przez katów nerkach — to jest rzecz nagminna, powszechna. Biją przy każdej i często bez żadnej okazji, dla sportu, dla treningu, dla triumfu niemieckiego władztwa, rasy i kultury, gwoli poniżenia ”mało-wartościowej” rasy Polaków, gwoli nauczenia nas pokory, czci i posłuszeństwa dla władz niemieckich. Biją, jak pisałem, prócz wszystkich Niemców, t. j. straży obozowej, — również więźniowie mianowani przez Niemców ”starszymi”, a więc ”unter-capowie”, no i starsi sztub i bloków. Od tego bicia ”pozaregulaminowego” idą ludzie często do szpitala, częściej do grobu lub też wrócą do domu, jak np. ja ze zmiażdżoną nerką, bez której się nie da żyć. Odbijają nam przy biciu mięśnie od kości, przyczyniają uporczywych odśrodkowych wrzodów, wiecznie ropiejących ran itd. Często też biją w głowę. Nikt nie obliczy, jaki odsetek umiera wskutek tego bicia, ale napewno znaczny.
To bicie jest dlatego straszną plagą, że niema na nie rady. Jest nieodłączne od SS i od obozu. Musi się — podług nich — bić, bić stale, ciężko, nieustannie.
Ale gdy tak o tym piszę, to myślę, że nie to jest najważniejsze, że biją, tylko nad tym się trzeba zastanowić, co to się może dziać w Oświęcimiu z niektórymi naszymi ludźmi, iż ulegają tak paskudnej demoralizacji.
I tę właśnie kwestję — póki sił starczy — chciałbym poruszyć otwarcie.
Napisałem, że bije więźniarska starszyzna, a w Oświęcimiu — to Polacy. Dla przyczyn już wyżej wyłuszczonych — Polacy znający niemiecki język.
Rodzice nie mogą opanować, zatamować ruchu znajomych, związanego z moim powrotem. Zresztą w stosunku do licznych naszych krewnych, przyjaciół, bardzo bliskich i dawnych znajomych, nie byłoby to możliwe. Pewne restrykcje pod tym względem ustalił lekarz.