ból i bicie niebywale rozjątrza i rozpala katów. Oczywiście, takie opanowywanie odruchów wymaga silnej, skoncentrowanej woli. Ale też wszyscy w Oświęcimiu dochodzimy do przekonania, że trzeba mocno chcieć przetrwać, wytrzymać: to broni!
Pierwszym moim ”sztubowym” był starszy człowiek z województwa łódzkiego, zdaje się administrator jakiegoś majątku czy folwarku, który z czasów poprzedniej wojny — czy też ze szkolnych — posiadł język niemiecki i swobodnie nim władał. Nie wiem, co sprawiło, że został mianowany starszym sztuby, bo już go zastałem przy tej godności, ale słyszałem, że miał podobno kiedyś przyjaciela — Niemca, który obecnie wstawiał się gorliwie za nim i osobiście pisał do komendanta obozu z prośbą o polepszenie mu warunków. Obserwowałem go ze trzy miesiące, gdyż potem go zwolniono. Był to człowiek mało inteligentny, w życiu pewno raczej przyzwoity, który tu usiłował wpierw godzić swe sumienie Polaka z dążeniem do nienarażania się Niemcom. Początkowo nigdy nie uderzył sam więźnia. Tylko, gdy stwierdził jakie zaniedbanie lub przewinienie, natychmiast zaczynał dziko krzyczeć, tym okropniej, im bliżej mogła być władza. Gdy zaś władza zjawiała się w sztubie, zagadywał ją, drobił przy niej małymi kroczkami, zapobiegał, jak umiał, wybuchom złego humoru władzy, z nikłym, proszącym uśmiechem patrzył SS-manowi w same oczy. Ponieważ zaś przytym umiał poprawnie zameldować, uzyskać przyjęcie raportu i zawsze prawidłowo się wyjęzyczyć, naogół udawało się to wszystko bez większych konfliktów. Może też działało owo wstawienie się Niemca, a może był to człowiek w typie swym Niemców nie drażniący. Jednak po miesiącu dostał od SS-mana w twarz przy meldunku, ot tak, dla formy, dla treningu, raz i dwa, z jednej, drugiej strony — aż klasnęło! Jeden z więźniów, idiotowaty chłopak, nagle nerwowo zachichotał. SS-man drgnął, skoczył, rozpoznał śmiejącą się twarz, wywlókł go na środek sztuby i rycząc, że mamy szanować naszego starszego, powalił go na ziemię i skopał nogami. Patrzyłem na starszego: sekundę stał nieruchomo, poczym skoczył ku leżącemu i kopnął go też butem. Twarz miał przytym czerwoną, oczy dzikie: widać stracił panowanie nad sobą. Niestety, miało to głębsze skutki. Od tego dnia bił owego chłopaka przy każdej okazji, gdy zaś ktoś się o niego upomniał — uderzył i tego.
Wieczorem, po skończonym dniu, podeszło do starszego sztuby trzech poważniejszych więźniów i dłuższe kilka minut przekładali mu, by poniechał bicia rodaków. Zdawało się, że go przekonali: ściskał im ręce, pocałowali się, wyglądał wzruszony.
Jednak strach przed własnym pobiciem okazał się silniejszy. Wprawdzie po wspomnianej rozmowie przez dłuższy czas nie bił, ale pewnego dnia, kiedy groza złych humorów władz wisiała od rana nad obozem, nasz starszy uszeregował nas do apelu, poczym dziwnie się zaniepokoił, pobiegał tam i z powrotem, jął nasłuchiwać; gdy zaś zdala doszedł nas gardłowy wrzask Niemców, — zbladł, zadygotał i zaciskając usta, podleciał do nas i schlastał kilkunastu po twarzy. Dostałem wtedy i ja i spodziewałem się tego, tak, iż odebrałem to niemal ”na zimno”, mogę to stwierdzić, że człowiek ten bijąc, starał się nie patrzeć nam w twarz, odwracał oczy. Zrozumiałem, że przez taką demonstrację tresowania sztuby, zabezpiecza się sam... I istotnie się zabezpieczył: władze potraktowały go tym razem całkiem przychylnie.
Sądzę, że ta opisana scena dostatecznie charakteryzuje już sylwetkę mego pierwszego starszego sztuby. Dodać należy, że niedługo po tym wypadku zwolniono go, no i spodziewał się tego zwolnienia: był widać o tym przez kogoś zawczasu powiadomiony. Otóż przez ostatnie dwa tygodnie czuł się w stosunku do nas bardzo skrępowany. Mój Boże! może pomyślał o tym, że przecie niebawem, na wolności, przypadek może go zetknąć z kimś z naszej sztuby, świadkiem albo ofiarą jego wybryków?... Może świtało mu w mózgu, że w przyszłości, w Polsce nie będzie dobrze wyglądał, gdy się ludzie dowiedzą, jak wysługiwał się Niemcom. Tak czy inaczej, stał się bardzo względny, ludzki, starał się przez ostatnie dni osłaniać nas, ile mógł; podejmował się na wolności pozałatwiać ludziom różne polecenia, prośby; przyrzekał różności.
Byłem świadkiem, że usiłował przeprosić nawet owego chłopaka, którego kopnął nogą i potym przez dłuższy czas prześladował. Była to też scena, którą opiszę. Stałem właśnie przy chłopaku, gdyż ten otrzymał od swego ”capo” nadprogramowy kawał chleba i zainteresowałem się, w jakich to się zdarzyło okolicznościach.
Chłopak nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, gdy właśnie nadleciał starszy sztuby, z roztargnieniem rzucił na mnie okiem, ujął chłopca za ramię i bąknął coś w rodzaju: ”Ty... wiesz?... Wtedy się nie spisałeś!... Ale Ty... Chcę, żebyś wiedział, że... Nie chciałem wtedy twojej krzywdy!... Sam wiesz, jak tu jest... No i żebyś nie był zły!” Chłopak wysłuchał spokojnie, patrzył z ukrywaną wesołością, potym otworzył blade, szerokie, głupkowate wargi i powiedział tak: ”Nie szkodzi”, potym uśmiechnął się.
”Co gadasz?” wtrąciłem oburzony. ”Nie szkodzi!! Zgłupiałeś do reszty? Nie rozumiesz? Starszy się prawie żegna z nami, no i poczuwa się... Wie... Nie chciałby”...