Strona:Oświęcim - pamiętnik więźnia.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie!... Trzeba ginąć”... itp.
Ale to przecież było pierwsze, krótkie kilkadziesiąt godzin!


III.

Oświęcim. Tak trudno jest słowami — leżąc w ciepłym łóżku! — dać pojęcie o tym, czym jest Oświęcim. Pocieszam się, że przecie wyżyje jeszcze i wyjdzie część oświęcimiaków, silniejszych ode mnie i takich, którzy potrafią lepiej wykonać ten nasz obowiązek: odtworzenia dla Polski, dla przyszłych naszych pokoleń, dla polskich dzieci — tego miejsca bezprzykładnego polskiego męczeństwa. Więc moje pisanie — to dopiero początek...
Tak właśnie z góry rozgrzeszam siebie, jeśli nie potrafię oddać tu całej grozy Oświęcimia. Jestem zbyt wymęczony... Wysiedziałem tam jedenaście miesięcy...

— — —

Pierwsze wrażenie: wjazd do obozu. Pociąg, którym jechaliśmy, podjechał wprost do obozu. /Potym, w innych wypadkach, pociągi zatrzymywały się niekiedy o 2–3 kilometry od tego miejsca i dalej pędzono więźniów na piechotę/. Nasz pociąg stał dłużej w Skierniewicach i tam kilku więźniów probowało uciec. Wszystkich zabito, ale trupy wciągnięto do wagonu i potem pierwsze wyrzucono na teren obozu. Ci więc otwierali niejako nasz wstęp. Nas, żywych, wypędzano, wyrzucano z wagonów i towarzyszył temu dziki wrzask straży obozowej i naszej eskorty. Starych ludzi, chorych, niedołężnych, bo i takich nie brakło, poganiano kopniakami; gdy zaś nie dość szybko zwijali się, szczuto psami.
Ustawieni w szeregi musieliśmy stać na placu w ciągu 6-ciu godzin bez ruchu, oczekując na przyjęcie nas do obozu. SS-mani spacerowali wkoło nas, wyrywali z szeregów twarze, które się im nie podobały, zrzucali binokle z nosów, kopali nogami, tłukli kijem i gumą... Było nas na placu przybyłych około 2 tysięcy...
Podczas tych godzin, ciągnących się w nieskończoność, działy się różne rzeczy. Miał do nas przemówienie komendant obozu: ostre, chłoszczące, nienawistne. Tłomaczono nam je. A więc — że zawiniliśmy, nie jesteśmy wychowani dla zbiorowości, — tu dopiero przejdziemy należyte przeszkolenie. Uświadomił nas, że dalszy nasz los zależy tylko od nas samych. Obowiązuje bezwzględna karność, ślepe posłuszeństwo, pracowitość, uczciwość, porządek, czystość. Najdrobniejsze uchybienie nie będzie tolerowane, zapoznamy się z karami, na jakie sobie zasłużymy. To mniej więcej była treść przemówienia komendanta. Pozatym straż obozowa zabawiała się, jak umiała, zależnie od usposobienia i temperamentu: więc strzelali dla postrachu w powietrze, wywoływali z szeregów Żydów i jeśli który się wysunął — pastwili się nad nim; udzielali też szczególnej uwagi księżom, nakazując im robić błazeńskie przysiady, tańczyć, ubierać dziwaczne papierowe czapy itp. Strzeliła też straż kilka razy do starych więźniów, którzy zbliżali się do nas i prosili nas o chleb. Jednego z tych więźniów złapali i przed naszym frontem — gwoli pouczenia nas — dali mu 50 bykowców.
Dopiero po wyczerpaniu tych wszystkich pomysłów, nastąpiło wreszcie właściwe przyjęcie do obozu: rejestracja, oddawanie własnych rzeczy, strzyżenie włosów na głowie i całym ciele, prysznic i przebranie się w obozową bieliznę i odzież.
W tej drodze do obozu, w sposobie traktowania nas bezbronnych ludzi, w konsekwentnym, bestialskim sadyzmie Niemców — znajduje pełen wyraz ta głębia moralnego upadku, do jakiej doprowadził ten naród duch prusko-hitlerowski. Od wielu dziesiątek lat przecie — a ostatnie lata z pianą na ustach, w jakimś opętańczym szale wmawiano w tych Niemców, że są pierwszym narodem świata, że od ich szczęścia i dobrobytu zależy przyszłość całego świata, że muszą nad tym światem zapanować, że żaden inny naród nie może się do nich równać, że — dążąc do potęgi — mają prawo kroczyć po zgliszczach miast, po trupach ludności innych krajów... Wiemy, że nie Hitler tylko Bismarck pierwszy wpajał to w świadomość niemieckiego narodu. Nie żaden podoficer, tylko wielki filozof niemiecki Fichte wołał na swych odczytach: ”Jeśli Niemcy nie będą wolne i potężne, zginie świat, bo przyszłość świata od nas zależy!” No, ale Hitlerowi trzeba pozostawić pełnię zasługi /czytaj: zbrodni./ zupełnego złamania kośca moralnego w najszerszych kołach Niemców, kompletnego zdruzgotania wszelkich hamulców moralnych, najdzikszego, cynicznego wyzwolenia zbrodniczych, zwierzęcych, sadystycznych instynktów... Nie mam tu na myśli Gestapo i SS, które można było rekrutować pośród kryminalistów, zbójów, złodziei i złoczyńców i zresztą — instytucje te podobno zasłużyły sobie na skrajną nienawiść swych własnych rodaków!... Ale czym innym, jak zupełnym zdziczeniem, zezwierzęceniem da się wytłumaczyć fakt, że pierwszy lepszy w mundur odziany Niemiec, żołnierz, policjant czy kolejarz okazuje się zdolnym do tratowania butami, zatłukiwania na śmierć bezbronnych ludzi, często kobiet, starych kobiet, dzieci... za potrącenie na ulicy, odwrócenie się, nie dość skwapliwą odpowiedź itp.? Nasi polscy sympatycy totalizmu /przed woj-