A pod nią się na dole straszliwie błyskało
Tak, że było wszystko znać to, co się tam działo.
Ujrzał ludzie pod górą, pod drzewy siedzące,
Narzekające na ten świat, okrutnie płaczące.
Na jednych brudne płachty, na drugich kaptury,
Że je było ledwo znać, z onej szpetnej chmury.
A oni łamią ręce, srodze narzekając,
Z onej góry na pola żałośnie patrzając.
Spojrzał potem po polach, ano się lud wali,
Starzy, młodzi, bogacze, wielcy, też i mali.
Leżą tarcze, proporce, podle nich pobici
Oni zacni rycerze, sławni, znamienici.
Dziatki, panny i panie, — nadobni młodzieńcy
Tarzają się po ziemi głowy ich i z wieńcy.
Pojrzał — ano wsi, miasta piękne, głucho stoją,
Zwierzęta się, biegając, nikogo nie boją.
Psy wyją, bydło ryczy; słysząc, włosy wstają,
Jakie głosy żałosne ze wszech stron powstają.
We trzcinie bąki huczą, a puchacze w lesie,
Że się aż pod obłoki głos straszliwy niesie,
Trącając się o skały, a nazad wracając
Jakoby dwa wołali, większy strach dawając.
A głosu człowieczego nigdzie z żadnej strony
Już tam słychać nie było, jedno huczą dzwony,
Jeszcze większej żałości dodawając głowie«.
Nareszcie prorok Eliasz oprowadza młodzieńca po raju, gdzie widzi jasność, spokój, ciszę, powagę i zadowolenie powszechne.
Gdy tam zdążał młodzieniec,
»Wnet pojrzał na wschód słońca, a zorza różana
Z oną piękną mądrością na poły zmięszana,