Dawno już, dawno, przed wieloma laty, wybrał się Adaś, dwuletni chłopczyk, ochoczo na spacer, prowadzony za rękę przez swą niańkę, zażywną i zdrową dziewczynę spod Radomia. Szybko zbiegły jego małe nogi z krętych schodów w skrzydle starego „Błękitnego“ pałacu. Umiał już sam otwierać skrzypiące, bynajmniej nie pałacowe, drzwi i „uciekać z piętami“, gdy z trzaskiem nagle „waliły“, popychane przez mechaniczny przyrząd do zamykania. Minął chodniczek z siwych i czarnych kostek marmuru, biegnący obok gmachu biblioteki i miał wejść w sklepioną bramę, która prowadziła na szeroki, widny, brukowany dziedziniec, gdy oto spotkał się z ojcem. Ojciec nie rad był, gdy tam synuś przechadzał się po hrabiowskim skwerze, przed lustrzanemi drzwiami magnackiej siedziby. Chciał zawrócić niańkę i małego spacerowicza. Ale chłopaczek uparł się, żeby przez tę bramę wędrować koniecznie. Coś tam miał specjalnie swego, co radowało, cieszyło, ciągnęło. Gdy ojciec nie pozwalał, wielkie łzy potoczyły się z jasnych oczu, wielkie, jak perły uryańskie. Biegły po różanych policzkach, po bródce, zabarwionej od chłodu. Źrenice proszące, żałosne podniosły się wysoko, aż do twardego ojcowskiego spojrzenia. Któżby się był oparł tym szczerym łzom, któżby zdołał ból zadać temu sercu? Gdy zdjęty został zakaz przekroczenia ulubionej bramy, małe piąstki poczęły forsownie wycierać krople, jeszcze z rzęs zwisające i chyże stopy pomknęły na radosny dziedziniec. Tak oto do swego radosnego dziedzińca wieczyście biegnie nowe życie, nie wiedząc, czemu tę właśnie bramę wybiera za ulubioną. Tak oto rogatka bezsilnej ojcowskiej miłości nie umie, ani iść w pląsach radosnych z nowem życiem pospołu, ani powstrzymać na granicy swego okręgu...
Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/006
Ta strona została uwierzytelniona.
✴