Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

mały mieszkaniec i zatapiał w przestwór oczy. O czem śnił wówczas, nucąc samemu sobie swoją własną piosenkę?...
Gdyby człowiek ułomny wiedział, gdyby mógł przeczuć, na co wznosi ściany domu, i co to się zawrze pod jego powałą, — och, spaliłby na stosie przeklęte drewna, zanim je ręka najemnika w znoju ociosywać zaczęła toporem, zanim je ramię ludzkie dźwignęło z ziemi!...

Mały człowieczek był w tym czasie nadmiernie ruchliwy. Lubił siadywać na płotach i dachach, włazić na drzewa i grzbiety koni. Pewnego dnia stare kobylsko, skazane oddawna na wożenie beczek wody ze źródła na górę, poniosło go, jak opętaniec od dyabła, między nisko rospostarte gałęzie ogrodu, które go, na szczęście, zgarnęły dobrotliwie na trawę, bez żadnego szwanku. Kiedyindziej, wdrapawszy się na wysmukłą drzewinę śliwy, spadł nieszczęśliwie, i złamał rękę. Kość pękła w prawym łokciu na krzyż i doszczętnie. Składał ją początkowo dr. Przemysław Rudzki, później chirurg Dobrucki z Lublina. Ileż to biedny Adaś nacierpiał się przy składaniu ręki i przy jej leczeniu! Gdy się kość zrosła, przezacny przyjaciel i stały lekarz w ciągu lat dr. Kazimierz Chełchowski poradził, żeby jej zgrubienie, przeszkadzające w ruchach prawej ręki, poddać kąpielom morskim. Mały pacyent wyruszył jesienią w podróż na południe. Z Warszawy udał się do Krakowa, stąd do Wiednia, Monachium, Rapperswilu i Lozanny, gdzie przyrodnia jego siostra, Henryka, uczyła się w szkole „École Supérieure de jeunes filles“. Zatrzymując się w Wiedniu, Monachium i Rapperswilu czas niejaki, poznawał rozmaite cudeńki, muzea, teatry i widowiska, z których pewne wesołe „śpasy“, jak np. w Monachium, zachował na długo w pamięci. Późną jesienią i na początku zimy w wąskich uliczkach miasta Lozanny, tej góry zastawionej szkołami, liceami, pensyonatami, przykładał się najchętniej do poznawania zabaw wigilijnych studenckich na placu St. François i ćwiczył smak przedewszystkiem w rozróżnianiu wartości czekolady Suchard i Milka. Wieczorami lubił obserwować elektryczne szyldy tych instytucyi, gdyż przypominały mu samą istotę rzeczy. Jakże to wesoło żyło mu się tam na uliczce Les Charmettes 2, w ogródku, zawalonym śniegiem, w zacisznem mieszkaniu z widokiem na dalekie zamglone jezioro i niebosiężne góry! Ale wypadło ruszyć w dalszą podróż. Przez Simplon, który pochłaniał jego uwagę i podniecał imaginacyę do najwyższego stopnia, dotarł do Medyolanu, zwiedził katedrę i inne osobliwości, żeby w kilka dni później przechadzać się po Florencyi,