Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyczał bezradnie, w niebogłosy i tak przejmująco, że poruszył całą ulicę. Koń w szalonym pędzie biegł na żelazne sztachety skweru, widniejącego w oddali. Dwaj policjanci puścili się za nim w pogoń i, uwiesiwszy się z dwu stron przy uździe, wlokąc się po ziemi, ledwie zdołali powstrzymać znarowione zwierzę w odległości kilku kroków od ogrodu. Adaś, prawdę powiedziawszy, nie bardzo martwił się tą awanturą, lekce sobie ważąc niebezpieczeństwo życia, które wszystkim zagrażało. Zachwycony był nadewszystko jednym z policyantów, który nie chciał przyjąć żadną miarą ofiarowanych pieniędzy, a za całą nagrodę prosił o ogłoszenie opisu wypadku z wymienieniem jego nazwiska w brukowym dzienniku neapolitańskim. Po wielotygodniowym pobycie w Neapolu, w Rzymie, (mieszkanie na rogu ulicy Cola Rienzo), w Wenecyi, Peszcie i Krakowie podróżnik w doskonałem zdrowiu i ze sprawną już ręką wrócił do Nałęczowa. Trafił tam na apogeum i likwidacyę rewolucyi. Patrzał i słuchał, gdy odbywały się raz wraz demonstracyjne pochody, ze śpiewaniem na drogach publicznych pieśni rewolucyjnych, zawieszanie sztandarów na wszystkich drzewach Alei Lipowej, zebrania, wiece ludowe pod otwartem niebem, spiskowe schadzki w parowach, coniedzielne odczyty w szopie „na Pałubach“, wykłady w ledwie wykończonej szkole dla nauczycieli ludowych, — strajk rolny, sądy ludowe, teatry, koncerty na przeróżne cele w nałęczowskim „pałacu“. O małe jego łóżko odbijały się szeptane wiadomości, iż tej nocy Grześ Wójcik zakopuje w polu dla czasowego ukrycia broń przywiezioną z Lublina, — że dziesięciu rewolucjonistów uciekło lochem kloacznym z lubelskiego zamku, — że dwu z nich przechowuje się na strychu „Pałub“, że jeden w przebraniu kryje się w Niezabitowie, — że aresztowano nałęczowiaków i powleczono ich w kajdanach do Puław, — że ktoś zdradza... Oto Grześ Wójcik, wódz młodzieży chłopskiej na daleką okolicę, który wydał hasło, że nikt z poborowych nie da się wziąć do wojska, porwany w nocy przez kozaków, otruł się w puławskich koszarach. Kozacy sotniami poczęli jeździć po „nałęczowskiej republice“. Żandarmi poczęli otaczać szopę „na Pałubach“ przed każdym niedzielnym odczytem, a policmajster zjawił się w asyście swych drabów u drzwi sali. Wreszcie pełen wóz żandarmów i zbirów zajechał do szkoły „na Pałubach“ i w biały dzień porwana została nauczycielka, panna Faustyna Morzycka, — której imię niech będzie zawsze we czci!
Bawi się wesoło na balkonie domu żywy chłopczyk w jasny, jesienny dzień. Słychać na błotnistym gościńcu tupot licznych kopyt i rozgwar ludzki. Przed bramą obejścia zatrzymuje się pierwszy szereg tabunu ko-