Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

kilometrów do celów, ustawionych w głębi estuaryum, wyrzucały od pocisków wysokie słupy wody, — loty aeroplanów nad plażami, rozlewiskiem Girondy i przeciwległem wybrzeżem Médoc’u, — ruch nieustanny statków wojennych, pasażerskich, handlowych, na czem znał się doskonale, — pochłaniały jego uwagę, gdy tylko uwolnił się od lekcyi z nauczycielem tamtejszej szkoły, którego towarzystwo musiał wciąż jeszcze podczas wakacyi znosić obok siebie. Wycieczki do Royan, na wyspę Oleron, przez wielkie napoleońskie lasy, statkiem poprzez zatokę i wpoprzek wyspy na piechotę, kąpiele, zabawy na plaży z rówieśnikami, pływanie łodzią i spacery po nadbrzeżnych skałach wypełniały jego dnie letnie. Pewnego razu, po zwiedzeniu wielkiej nowej latarni morskiej w Coubre, która rzuca światło na odległość sześćdziesięciu kilometrów w burzliwe otchłanie morskie, wybrał się z ojcem na spacer plażami po odpływie, wzdłuż obnażonych przylądków, które tam właśnie szły na pograniczu sfery wpływów Girondy i oceanu daleko, jak oko dosięgło. Zagadawszy się o najrozmaitszych sprawach, obadwaj spacerowicze nie spostrzegli, że na mieliznach jeszcze głębiej w morzu odsłonionych, fale poczęły pienić się, szumieć i wzdymać. Dopiero szum z obudwu boków piasczystej łachy, po której szli, a nawet na jej tyłach, otrzeźwił nieopatrznych. Rzucili się do ucieczki i wyrywali co tylko sił starczyło, gdyż zielony wał morski był tuż tuż za nimi. Piaski znikały w oczach, a ogrom wody rzucał się na wyniosłe niedawno wzgórza od jednego podskoku. Popadłszy w jakieś krzaki i algi, zaledwie zdołali na czas unieść życie. Wyszedłszy wreszcie na brzeg zmordowani doszczętnie, leżąc na wysokiej już wydmie, ujrzeli przed sobą ruinę najdziwniejszą: starą latarnię morską Coubre, wieżę olbrzymią, z głazów granitowych i bloków, spajanych żelaznemi klamrami, którą ocean strącił był z brzegu, iż runęła weń, jak drąg obalony ciosem siekiery, rozleciawszy się na drobne bryły. Widzieli wówczas, jaka jest siła i jaki gniew morza, z którego objęć dopiero co przed chwilą uciekli. Kiedyindziej, wybrawszy się łodzią dla zwiedzenia urządzeń i maszyn starego pancernika „Danton“, który stał w zatoce, doznali innej przygody. Łódź była długa, jednomasztowa, na kilkanaście osób, bez przewoźnika. Znalazł się w tej łodzi dawny znajomy z Foret dr. Jan Jarkowski z żoną i synkiem Jasiem, dr. Rafał Radziwiłłowicz i Adaś z ojcem. Gdy wyruszano z Saint-Palais była prześliczna pogoda i wiosłowanie nie stanowiło żadnej trudności, a sterowanie, któremu Adaś oddawał się z zapałem, jeszcze mniej. Zwiedzanie statku wojennego długo trwało. Gdy zaczął się przedwieczorny przypływ, zadął z morza wiatr silny. Fale stawały się coraz wyższe, a gdy łódź docierała