Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, naprzykład, wyuczanie się na pamięć z geografii Francyi szeregów miast departamentowych, stacyi kolejowych i t. p., co należało do obowiązków dobrego ucznia liceum francuskiego, obciążało niepotrzebnie pamięć, a działo się ze szkodą wiadomości o Polsce. W tym czasie otrzymał od p. Izy Zielińskiej „Dictionnaire“ Larousse’a, a od p. Jana Lorentowicza „Napoleona“ w opracowaniu Ernesta Łunińskiego. Te dwie książki stały się niedostępnemi jego towarzyszkami. Skoro tylko posłyszał w rozmowie, lub przeczytał nazwisko, datę, szczegół, fakt dlań niejasny, rzucał się do swego Larousse’a i z nosem utkwionym w tej książce trawił godziny. W zimie zachorował na licealną „rougeole“, odrę, której wielu jego kolegów poprzednio uległo. Niepożądane następstwa tej choroby zmusiły go do wyjazdu na czas pewien do Chevreuse pod Paryżem, gdzie na spacerach spotykał się z kochanym panem Józefem Rufferem, który tam zapracowywał się wówczas tłomaczeniami z angielskiego, — i ze szczerym przyjacielem Polski, Paul Cazin’em, który, pono, śpi już w ziemi nad świętemi wodami Marny. Mimo tych przeszkód w nauce, ukończył z doskonałemi Tableau d’honneur klasę siódmą i otrzymał świadectwo, w którem „Le Proviseur... certifie que l’élève Żeromski Adam... a suivi au Lycée Montaigne classes de 2-e a. p., 8-e et 7-e du 1-er octobre 1909 au 31 juillet 1912. Certifie en outre que sa conduite a été très bonne et son application très satisfaisante“... Trzeba już było Paryż opuścić, rozstać się z Liceum, nauczycielami i kolegami, a nadewszystko z Fernandem Pailletem. Adaś udał się przez Berlin do Krakowa, a po pewnym tam pobycie, do Nałęczowa. W Krakowie otrzymał rower zdawna upragniony. Na tym rowerze jeździł po górnej „słonecznej“ alei w zakładzie, a na „Łysce“, klaczce swego chowu, do Strzelec za Nałęczowem. Powitał go niebieski świerk, który wyrósł na prawdziwe drzewo, modrzewie i jabłonie, sosny i jodły. W szafie znalazł farby i dużo ciekawych książek. Codzień porządkował ten zbiór i czytał wszystko od deski do deski. Gdy malarz Kazimierz Młodzianowski przybył dla dokończenia swego pięknego fresku w sali szkolnej, pozował do jednej z figur, przypatrywał się tej pracy i szczerze się nią zachwycał.
Po liceum Montaigne’a, gdzie nauka była podawana w sposób wymagający i obowiązujący, z użyciem i zastosowaniem metod, opartych na wieloletniem doświadczeniu, gdzie nie tylko zalecano dobre obyczaje i doskonałe formy ludzkiego współżycia, lecz gdzie nauczyciele sami byli ludźmi dobrego wychowania, pedagogami w istotnem znaczeniu tego wyrazu, gimnazyum krakowskie ukazało się, jako bardzo przykra niespodzianka. Koledzy — byli to przeważnie chłopcy starsi, ordynarni, zepsuci, łobuzy, a nie-