którzy istne chamy i draby. Nauczyciele używali w szkole wyrazów prostackich, nieraz wstrętnie haniebnych w ustach „pedagoga“, np. — „ty, mendo!“ „hyeno wyborcza“, „kundlu“, „gnypiu“, „wałkoniu!“ — nie mówiąc już o wszelkich metaforach, jak — „ośle, durniu, małpo!“ — i tym podobnych barwnych admonicyach, soczyście przeplatających pedagogikę podwawelską. Wróciwszy ze szkoły „zfrancuziały“ wychowanek zadawał kłopotliwą prośbę o wyjaśnienie, co znaczy wyraz — „menda“, — którego pan nauczyciel sowicie zażywa w przemowach do uczniów. Nie było tam, oczywiście, ani cienia współżycia nauczyciela z klasą, żadnej ufności, żadnych „romansów“. Nauczyciel i „osły“ z klasy były to dwa wrogie, nienawidzące się obozy, dwie wrogie siły, stojące sobie na zdradzie. Donosy, skargi, szpiegowania, kary, zemsty, ucieczki, podstępy, drwiny i cyniczne traktowanie się nawzajem. Pożałował mały polaczek swego francuskiego liceum, gdzie o jego zdrowie, naukę, myśli a nawet uczucia dbano, gdzie go poczytywano za małego wprawdzie, ale człowieka, gdzie gdy kto zasłabł, choćby bardzo niewinnie, to go nie puszczono na ulicę, lecz natychmiast telefonowano po rodziców, a pacyenta umieszczano w infirmeryi, gdzie wszystko a wszystko oparte było na prawach i zasadach i gdzie grzeczność była jednym z najgłówniejszych praw i obowiązków... W Krakowie nauczyciel „odwalał“ godzinę, kończył swój austryacki „kawał“, bez czego nie wypłaconoby mu miesięcznej pensyi, — i szedł w swoją stronę. Uczniowie mniej lub więcej sprytnie nabierali belfra i szli w swoją stronę, rozmyślając nad tem, w jakiby sposób jutro nabrać go jeszcze lepiej, lub podejść jeszcze sprytniej. W klasie swej Adaś znalazł się na jednej ławce z kolegą Janem Axentowiczem. Od pierwszego poznania zbliżyli się ze sobą i zaprzyjaźnili na zawsze. W nauce matematyki i w rysunkach technicznych dawał mu korepetycye i pomagał starszy kolega, Witold Płoski, młodzieniec wielkiej wartości, z którym też dozgonną zawarł przyjaźń. Rekompensatę moralnej niższości szkoły krakowskiej stanowił do pewnego stopnia — skauting.
Zaraz we wrześniu, po przybyciu z Nałęczowa, Adaś wstąpił do drużyny skautowej, zaopatrzył się we wszelkie utensylia i oznaki. Poszukiwał w Krakowie czegoś wyższego i lepszego, a tego w szkole nie było. Niestety, po pierwszem zaraz ćwiczeniu na większą skalę, w listopadzie, gdy żarliwy, lecz nieoględny kierownik przegnał swój młodociany zastęp, obarczony ciężkim ładunkiem, w pospiesznym marszu i biegu z Krakowa na Bielany z rozmaitemi przypadaniami w mokrych rowach, defiladą po błotach i podmokłych rolach, gorliwy adept krakowskiego skauta wrócił do
Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.