morskich, zażywał słonecznych w dolinach i na szczytach ogromnej pustyni piasków, diun, porośniętych jedynie chudemi kępkami traw, zwanych w tamecznym języku — óyatts. Daleko, za wszystkiemi wspaniałościami tego miasta, wydmuchniętego z piasku na skinienie kapitału francuskiego, za ostatnimi domami Touquet, w stronie Berck, leżało zanurzone głęboko w suchy piasek czółno bez dna, stary rozbitek, który burza niegdyś cisnęła na wybrzeże. Zapomnieli o nim ludzie, aż stało się jakoby cząstką tamecznej przyrody. Tam to, w głębi tej łodzi, wyrastającej z piasku, była podstawa operacyjna wypraw na diuny. Rzeczy, buty, bieliznę zostawiało się w czółnie, ażeby w stroju adamowym wdzierać się na łańcuchy gór z litego piasku, z piasku tak czystego, iż, prawdziwie, miał w sobie nieskalaność złota. Piasek ów, stokroć przedmuchany przez srogie wichry, dmące z zachodu i z północnego morza, z uchylonej wrótni między Anglią i Francyą, — usuwał się pod stopami i sunął, jak istna rzeka, w dziwnie powabne dolinki, których powierzchnia do kształtu fal morskich była podobną. Diuny nie cieszyły się dobrą opinią w sferach miarodajnych: ukrywali się tam, pono, straszni bandyci. Czasami w tej pustyni rozlegał się strzał i jeden z kąpielowiczów z Paris-Plage przypłacał życiem nieostrożność samotnej wycieczki. Obecność bandytów w tej stronie podniecała imaginacyę skauta. Każdy krok i każde spojrzenie było w obszarze diun i w takich okolicznościach ścisłą obserwacyą. Ślady stóp, zgniecenie trawy, jakieś niedostrzegalne dla profana szczegóły, — dla skauta stanowiły pewnik matematycznie ścisły, — kto szedł, skąd, dokąd, jakiego był wzrostu, blondyn, czy brunet, a nawet — w jakich zamiarach. Drogie, niezapomniane dni nad morzem w Paris-Plage!
Brzeg angielski, mrugający w oddali, wśród ciemnych nocy światłem swoich latarni morskich, pociągał ku sobie. To też pewnego dnia Adaś udał się koleją do Boulogne, gdzie obejrzał ruchliwy, stary port, a stamtąd statkiem do Folkestone na angielskim brzegu. Śliczne miasto, zapewne jedno z najpiękniejszych na świecie, położone na wysokiem, skalistem urwisku, z widokiem na błękity Pas-de-Calais i łagodnie w przestrzeni narysowany brzeg francuski, tak pociągnęło w swój gwarny wir, że prześlepiona została godzina powrotu. Statek do Boulogne odszedł. Drugiego statku już nie było w tej dobie. Trzeba było żywo pomknąć do stacyi kolejowej za miastem, tam wskoczyć do pociągu, zdążającego do Dover i probować szczęścia, czy się nie trafi na statek do Calais. Ale w Dover statek właśnie był odszedł, a następny wyruszał dopiero o północy. Adam skorzystał ze sposobności i obejrzał wspaniałe tamy z granitu, po których
Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.