wszyscy i wszystko dookoła twierdziło iż Paryż będzie wzięty — („to trudno!“), — Francya zgnieciona, zdeptana butami pruskiego zwycięscy, że naród francuski, jak twierdził samodzierżca opinii galicyjskiej, pan Konstanty Srokowski, to „człowiek martwy“, a owe miasta, których nazw Adaś się uczył dziecięcemi ustami, rozpadną się w gruzy od pocisków „niezwyciężonego“ prusaka, od „niemieckich armat“, bijących na sto kilometrów, tam, w sam środek, może w kochane liceum przy luxemburskim ogrodzie. Miałoż zaiste być tak? Także to strasznie miała się zawieść wiara dziecięca w broń, w artyleryę, w mądrość wojenną, w żołnierza Francyi? Serce Adasia dochowało wiary Fernandowi Paillet, tym wszystkim małym chłopczykom, kolegom z „ósmej“ z panem Haranger pośrodku, których zbiorową fotografię stale trzymał koło swego posłania. Jak serca ich, tak samo jego serce drżało, jaką była wiara ich, taka też była jego wiara. Jego cichy i pokorny rozum, sam jeden, wbrew wszystkim „racyom stanu“ nie wierzył w pogrom francuzów. Nigdy, ani na jednę sekundę! Adaś zawsze wiedział napewno, że Francya nie zostanie pobita. Sarkastyczny uśmiech nie schodził z jego warg, gdy dyskutowano, dowodzono, wieszczono, lub śpiewano na cześć sojuszu Polski z państwami centralnemi. Dowcip, tak nieraz subtelny i zjadliwy, iż zastanowiłby najdojrzalszego i najprzebieglejszego dyplomatę zbiegał zpomiędzy jego warg. Niektóre manifestacye — „Hołd zwycięscom!“ — „Nasza czwarta Armia!“ — przemówienia, odczyty, publikacye, akty i awantury polityczne miały w tym uczniu gimnazyalnym niepokonanego szydercę i ciętego krytyka. Różne bałwany, karyerowicze, ryfy i franty tej dziury zakopiańskiej, wyrastając w tym czasie na dygnitarzy lub mniemanych dobrodziejów narodu, były odtwarzane przezeń w sposób nieporównany. Były to istne strzały torreadora, rzucane niepostrzeżenie w kark głupiego byka, gdy się miotał po arenie, sam nie wiedząc, w którą biec stronę. Jakżem was kochał, wy chybkie strzały, ciskane subtelną ręką mego jedynego politycznego przyjaciela!
Przeniesienie gimnazyum do willi „Liliana“ zmusiło do szukania mieszkania bliżej zakładu, a więc w willi „Nieczuja“ przy Jagiellońskiej ulicy. Siódma klasa. Umysł stał się otwarty, dusza niemal męska. Serce tylko zostało dziecięce. Posłuszeństwo, dobroć, łagodność i taka czystość obyczajów, że ten dorastający młodzieniec nigdy z własnej chęci nie był w kawiarni, nie miał w ustach papierosa, nie znał smaku wódki, nigdy nie kłamał, w żadnej okoliczności życia. W klasie siódmej będąc, zaczął