Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

dawać lekcye prywatne. Codziennie, bez względu na pogodę, o naznaczonej godzinie szedł na swą korepetycyę. Jedyną rozrywką były narty, po przeprowadzeniu bojkotu kinematografów, czego był jednym z inicyatorów. Jedyną namiętnością były wycieczki w góry. Obarczony ciężkim plecakiem, z czekanem w ręku, z liną przewieszoną na ramieniu, w podkutych butach, które raz wraz doprowadzał do porządku, znikał wciąż na dwa, trzy dni w towarzystwie kolegi Tadeusza Osieckiego, Stanisława Żychonia, Tadeusza Kaleńskiego i innych. Znał Tatry wybornie, wdzierał się na wszelakie szczyty i nieraz przemierzył góry—doliny. Radość wiekuista, niesiona przez suche wiatry z samotnych szczytów na szczyty samotne, po osypiskach, zawalonych złomami skał, po wonnych gałęziach kosodrzewiny i sobie samym kwitnących ziołach, ogarniała go tam — smutnego młodego wędrowca, gdy się z posępnych dolin i z objęć życia wyrywał. Dobrze mu było nad błękitnemi i litworowemi jeziorami, w której nieruchomej powierzchni przeglądają się niezmienne kształty granitów, wielkość i nieskończoność. Krok jego stawał się lekki tam, gdzie już do ucha nie dochodziły odgłosy posępnej życiowej doli, gdzie już nie było nic słychać o chorobach, o nieubłaganych prawach i walkach ludzi z ludźmi, o namiętnościach i pasyach, — nic niewiadomo o świecie starym, lecz młodość jedynie nigdy nieskończona śpiewała pieśni święte i ukazywała obrazy młodocianej duszy potrzebne. Na kamienistych ścieżkach, w przesmykach wśród głazów, w lasach dziewiczych Newcyrki, na perciach niedostrzegalnych, krążących ponad przepaścią ziejącą w dole, w szczelinach niedosięgłych, wydźwignionych ku niebu krzesanic, serce jego stawało się lekkie i dziecięce znowu. Wyciekał z niego smutek rozmyślań i wszelaki żal — i było znowu sercem dzieciątka z Nałęczowa, które ścigało oczyma skowronka w niebie. Jakie tam dumy snuł, idący nad brzegiem jeziora tajemniczego, za czem tęsknił i czego pragnął, jakie modlitwy wymawiały jego czyste usta — ty jeden wiesz o wietrze, wietrze... Lekarze zakazywali tych wycieczek, lecz nic na świecie nie mogło go odwieść od tej jedynej rozkoszy. Mówił, iż jedynie w górach czuje się przewybornie, je i śpi znakomicie. Wracał z tych karkołomnych wypraw ogorzały, silny, jakiś jakby rozrośnięty i wzmożony na siłach.
Na święta Bożego Narodzenia pojechał do Krakowa. Ciekawą było rzeczą, co też za swe pieniądze, zarobione lekcyami, zechce nabyć, jak zużyje te wielkie sumy (sto kilkadziesiąt własnych koron)? Nabył dobre akwarele, maszynkę do golenia wąsów, których, oprócz niego samego, nikt nie mógł dostrzedz, różne przybory rzemieślnicze. W nadesłanej karteczce