Lecz ostatni raz zamierza, i gdy w górę tę uderza, naraz skała się otwiera... Olaw szybko w nią spoziera...
Co tu kwiecia, co tu woni, co tu ludzi, co tu koni!... A co słońca, co tu blasku, na tym ślicznym z bieli piasku!..
Stanął chłopak zadumany, włos rozsypał się rozwiany, świtka na nim poszarpana, od kamieni krwią zbryzgana... A buciny nędzne srodze, w strzępach wiszą już na nodze...
Nic go nędza nie obchodzi, że obdarty, cóż mu szkodzi?.. Za to lud ów biedny może ujrzeć ziemie, ujrzeć morze, widzieć cudne wonne kwiaty i lilije i bławaty... Tak go szczęście opromienia, że chłopczyna wnet się zmienia... Jasną robi się twarz cała i ta świtka we krwi cała, lśni od złota i kamieni, od brylantów i promieni... A ciżemki jego stare, poniszczone, brudne,
Strona:O Krasnoludkach i żelaznych górach (1929).djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —