— Błogosławieństwo dzikiemu zwierzowi, czemkolwiek on jest — rzekła kobieta, powstając. — Miałam dziś tyle roboty, a on mi wyświadczył przysługę.
Tej samej minuty i sekundy — kochanie — szsz-yt! — i spadła zasłona z wysuszonej skóry końskiej, wiszącej ogonem na dół u wejścia do jaskini, bo przypomniała sobie umowę, zawartą z kotem; a kiedy kobieta wyszła, aby ją podnieść — patrz! — oto kot siedział sobie wygodnie w jaskini.
— O, mój wrogu i małżonko wroga mojego i matko wroga mojego — przemówił kot — to ja! Rzekłaś słowo na moją pochwałę, więc mogę odtąd siedzieć w jaskini po wszystkie, wszystkie czasy. Ale mimo to jam jest kot, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba — gdzie!
Kobieta rozgniewała się, zacisnęła usta, wzięła kołowrotek i przędła.
Atoli dzidzi krzyczało, bo kot odszedł, a kobieta nie mogła je uspokoić, a ono
Strona:O kocie, który sam chadzał na przechadzkę.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.