Strona:O kocie, który sam chadzał na przechadzkę.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! — rzekł kot, nadsłuchując — ten pies jest głupi.
I znów odszedł w wilgotne, dzikie lasy, wymachiwał swym dzikim ogonem i przechadzał się po swych dzikich drogach. Atoli nie rzekł nikomu ani słowa.
Mężczyzna, obudziwszy się, rzekł:
— Czego chce od nas ten dziki zwierz?
A kobieta odparła:
— Jego miano już nie jest dziki pies; jego miano jest odtąd Pierwszy Przyjaciel, i będzie on naszym przyjacielem po wszystkie, wszystkie czasy. Zabieraj go z sobą na łowy.
Następnego wieczora nażęła kobieta na mokrych łąkach dużo wiązek świeżej, zielonej trawy i ususzyła ją przy ogniu, aż zapachniało dokoła świeżo skoszonem sianem; i siedziała u wejścia do jaskini, splatała uzdę ze skóry końskiej, i wpatrywała się w wielką, szeroką łopatkę baranią — i czyniła czary. Czyniła drugi na świecie czar śpiewu.