Strona:O lekceważeniu ojczystej mowy.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

mia, to wysilają się i lekarze i władza, aby ją stłumić. Jeżeli więc powstanie epidemia szkaradzenia języka, to ją również tłumić należy. Nikt przecież nie powie: „Skoro już tyle osób chorych na dur, to i ja chcę zachorować“.
A właśnie owe zwroty mowy psują język. Obce wyrazy, jeżeli są niezbędne, nie szkodzą mu wcale, a nawet być niekiedy muszą i są w każdym języku. Bywają też niekiedy lepsze od rodzimych, źle ukutych. Lepszy przecież parasol, niż deszczochron, lepsze pantofle, niż cichołazy, lepsza apteka, niż lekotwornia, lepsze kalosze, niż błotostępy. Niema języka, któryby obcych wyrazów nie przybierał; stają się one jego sługami, niewolnikami.
Natomiast naginanie toku myśli do obcej modły, wciskanie w mowę zwrotów nie swojskich, jest nie tylko skażeniem języka, ale co gorsza: oddawaniem się dobrowolnem w duchową niewolę obcych. Jeżeli zatracimy własny sposób układania i wyrażania myśli, a przybierzemy obcy, toć będziemy z myśli i ducha Niemcami, Francuzami i t. d.