aż do wniebowstąpienia“[1]. Dowiedzieliśmy się wyżej, że takie było przekonanie Kościoła od Klemensa I do Ireneusza. Takie było zdanie wszystkich heretyków pierwszego i drugiego stulecia, taka nawet opinia Celsusa poganina, który zaczepiał je w połowie drugiego wieku, spółczesny z ś. Justynem. Możemy więc fakt ten uważać za najpewniejszy i najoczywistszy, bo opiera się na podwójnem świadectwie historycznej tradycyi i charakterów wewnętrznych każdej ewanielii z osobna.
Bezpośredniem następstwem tego faktu jest, że początki chrześcijaństwa będą zupełnie inne, niżeli przypuszczają racyonaliści. Jeżeli ewanielie są spółczesne z powstaniem naszej religii, należny jedno z dwojga przypuszczać, że albo prawdę mówią, albo kłamią umyślnie. W pierwszym razie religia nasza miała początek Boski, jak dotąd wierzył i nauczał Kościół; w drugim razie jest ona dzieckiem kłamstwa, owocem spisku kilku biednych, nieuczonych rybaków, którzy z niepojętem powodzeniem całemu imperyum rzymskiemu narzucili śmieszną bajkę, odważnie za nią umierając. Wszystkie inne hypotezy upadają, skoro dowiedzioną jest rzeczą, że ewanielie rzeczywiście pochodzą z czasów apostolskich.
Nie uważam za potrzebne dowodzić prawdomównej szczerości ewanielii; ona stała się przysłowiem u wszystkich ludów chrześcijańskich. Wyrażenia: prawdziwe jak ewanielia, przysięgać na ewanielię, uchodziły zawsze za najwyższą afirmacyę prawdy[2]. Jeżeli przez ośmnaście wieków wierni i niewierni zachwycali się przypowieściami ewanielicznemi, to jedynie dlatego, że każde z nich słowo tchnie szczerotą i prawdą. Nie masz czytelnika, któryby nie był zniewolony powtórzyć z niewierzącym Russeau: „świętość ewanielii przemawia mi do serca“[3], a nawet żyd Salvador zmuszony jest wyznać, że wschodni a często szczytny sposób wyraża-