stołów Piotra i Pawła[1]. Taksamo Tertulian szczęśliwym nazywa rzymski Kościół, któremu razem z krwią swoją, apostołowie wylali całą swoję naukę; gdzie Piotr w zgonie zrównał się z męką Pańską, a Paweł tą samą, co Jan Chrzciciel, uwieńczony śmiercią[2].
Ta powszechna tradycya, przed którą schyla się pokornie każdy umysł bezstronny, przyjmowana jest dzisiaj nawet przez wielu przeciwników katolicyzmu, a nie byłaby nigdy została podaną w wątpliwość, gdyby szkoła tubingska trzymała się metody historycznej i bez uprzedzenia przystępowała do badania dokumentów. Ona jednak wolała pójść drogą odmienną. Odrzuciwszy świadectwa najstarsze i najprawdziwsze, pod pretekstem, że za wiele zawierają cudów, pogardziwszy inspiracyą Pisma św., jakoby nie dawała się pogodzić z naturalnym rozwojem ludzkości; zerwawszy z nieomylném nauczycielstwem Kościoła, na korzyść samowolnego i bez zasad błąkającego się racyonalizmu, odsunąwszy Istotę Najwyższą od wszelkiego wpływu na bieg rzeczy ludzkich w imię skrajnego naturalizmu i jakiejś nowej, nader wątpliwej metafizyki, szkoła ta przyjęła za dogmat swój rzekome prawo dziejowe Hegla o tezie i antytezie i doszła do rezultatu, że największy i najdziwniejszy fakt dziejowy, powstanie Kościoła katolickiego i prymatu Piotrowego, jest późnym wynikiem długiej niezgody, powolnem, sztucznem zlewaniem się religijnych przeciwieństw, lub jak Renan gdzieś mówi:[3] un tour de force sans égal. Wszystkie te twierdzenia okazały się w rażącej sprzeczności z prawdą historyczną, nie zdołały wytrzymać nawet najlżejszej krytyki.
Bo też nie słyszano nigdy, aby z walki systemów była powstała jakakolwiek jedność w nauczaniu. Powstanie co najwięcej bezbarwny eklektyzm, skazany na to, aby prędko ustąpił z widowni naukowej i politycznej, nie zadowolniwszy nikogo. Kompromis chwilowy między przeciwnemi sobie stronnictwami, nie wyda nigdy silnego, jednolitego, poważanego