A i jego z pomostu zmiotło; ster mu z pięści
Wyrwało; a masztowe drzewo na dwie części
Zgruchotane, runęło wichrem, co szaleje
I co jednym podmuchem zdarł żagle i reje...
Długo nurzał się w głębi Odys, choć co siły
Chciał wzbić się ponad wały, które go topiły.
Lecz darmo! Od Kalipsy suknie dane darem,
Nasiąknięte, ciągnęły na dno swym ciężarem.
Przecież wybił się na wierzch: morską wodę usty
Wypluł — z czaszki się lała całemi upusty.
Wżdy w tej trwodze o tratwie nie zapomniał wcale:
Dopadł do niej, przez wzdęte przebiwszy się fale,
I od śmierci niechybnej był uratowany.
Tam i sam statkiem jego miotały bałwany;
Jak Boreasz w jesieni suche osty miecie
Polem, a to splątane trzymają się przecie.
Tak i tratwą wichura tu i owdzie miota:
Boreasz ją na pastwę posyła do Nota,
Eur cisnął Zefirowi, by ją ścigał dalej....
Lądowstrzęsca Posejdon słał nań wał spiętrzony,
Ogrom jego rósł nad nim i lunął nań z góry —
A jako wicher plewy rozmiata i wióry
Z kupy, i tu i owdzie po polu je pędzi —
Tak rozmiótł jego tratwę. Odysej krawędzi
Belki uczepion, siedział jak na koniu na niéj.
Z darowanych przez nimfę wyzuł się ubrani...
Potom w nurt skoczył, fale rozcinał ramieniem
I raźnie płynął. — Widzi to morskich bóg toni,
Chmurnie głową potrząsa i te słowa roni:
„Płyńże, płyń! przez te wały przebijaj się w trudzie,
Póki się nie dostaniesz między zbożne ludzie —
Myślę, że ci tą biedą dałem się we znaki!“
To rzekłszy, biczem zaciął grzywiaste rumaki
I do Egeów przybył, gdzie miał gmach wspaniały.
Wtem Atenę już inne myśli podleciały.
Nagle wiatry, co dęły, naraz w kluby bierze,
Ucisza je i każe iść na swoje leże;
Li Boreasza pędzi, by wiał jego drogą
I fale łamał przed nim, póki na ląd nogą
Feacki on nie stąpi, ocalon z rozbicia.
Tak przez dwa dni, dwie straszne noce broniąc życia
Od fal napaści, z morzem bił się bez ustanku;
Aż gdy w dniu trzecim zorza zeszła o poranku,
Naraz wiatr ucichł; niebios pogodne błękity
Odbijała wód szyba — a on falą wzbity
W górę, mógł już wyraźnie brzeg lądu rozpoznać.