Uciekają po izbie niby wołów stada,
Kiedy na nich rój bąków siądzie nielitośny
I tnie żądłem, co bywa w dniach przydłuższych wiosny;
Ci zaś jak krzywodziobe, szponiaste sokoły,
Gdy z gór lecą na ptastwo polować w padoły...
Tak i oni, te gachy goniąc w całej izbie,
Zabijali każdego; czasem tylko w ciżbie
Jęk był głuchy, gdy czaszka zgrzytnęła zrąbana,
A podłoga dymiła, krwi strugą zalana.
(Całkowitych przekładów Odysei na język polski mamy cztery: Jacka Przybylskiego 1815, Klemensa Żukowskiego 1846, Antoniego Bronikowskiego 1859, Lucyana Siemieńskiego 1874, drugie wydanie 1877, trzecie wyd. 1882. Niektóre pieśni tłómaczyli Fr. Ks. Dmochowski, Wincenty Szmaczniński).
Sama Latona, z nim razem złączona
Na syna swego wejście nie powstaje,
I łuk, co wzniosłe nosiły ramiona,
Zdejmuje z niego; jej kołczan oddaje,
Spuszcza cięciwę, co zbyt natężona,
I co strzał płytkich jeszcze pozostaje.
Wszystko to składa za złotym filarem,
A wtem Zeus syna zasila nektarem.
Wówczas dopiero siadają bogowie,
A matka z syna swojego się cieszy.
Ciebie uwielbiam i szczęśliwą zowię,
Wzniosła Latono, wpośród niebian rzeszy.
Dnia pogodnego sprawco wielowładny!
Jak cię uwielbiać godnie, Apollinie?
Z ciebie rytm płynie dotkliwy i składny;
Tyś uczył, jak wieść, paść trzody w dolinie
Gór miłośniku! gdzie przystęp niesnadny,
Bierzesz spoczynek w cienistej krzewinie.