Już wesoło nie patrzysz na światłość słoneczną,
Biedny cel kpin niewieścich, pośmiewisko dziatek:
Oj, ciężkiż nam bóg, ciężki dał życia ostatek.
Wnet drżę i pot gorący ciecze mi po ciele,
Gdy na młodości spojrzę urok i wesele,
Tak piękne, tak rozkoszne! — Oby dłużej trwało!
Lecz nie — młodości kwiecie trwa przez chwilkę małą,
Jak piękna mara senna; tuż zaraz się skrada
Starość zgięta we dwoje, ciężka, drżąca, blada,
Miru i czci pozbawia, krasę z lica ściera,
Bystrość oka osłabia i rozum odbiera.
Na promiennym tronie usłysz me wołanie,
Afrodyto, Zeusa córo, dziewico;
Cna bogini, nad męką miej zmiłowanie,
Nad serca mego tęsknicą.
Zejdź ku mnie, niebiańska, jak to nieraz bywa,
Kiedy od twego ojca z wysokości
Łaskawie się do mnie zniżasz, urodziwa,
Skoro twej wzywam litości.
Biali ptaszkowie wpośród wesołej psoty
Skrzydełek swoich, z słonecznej krainy
Ciągnęły z tobą twój rydwan jasny, złoty,
Na czarne, ziemskie niziny.
W lot byłaś przy mnie i pytasz mnie, bogini,
Siejąc z twych oczu uśmiechy i blaski:
„Coż to serce twoje tak strwożonem czyni,
Że mojej aż wzywasz łaski?
Jakiemże pragnieniem miłosnem pierś wzbiera,
Kogo pożąda serce gorejące,
Od jakiejż to wzgardy dusza ci umiera
I skargi roni płaczące?
On cię unika? więc zaraz ścigać będzie,
Hardy był? teraz on cię będzie błagać,
W miejsce nienawiści miłość go posiędzie,
Choćbyś ty miała się wzdragać“.