Kto mi przy pełnym wciąż o bojach prawi
I łzawej wojnie, nie jest mój druh;
Lecz Afrodyty czar, Muzy kto sławi
I żarty płodzi, ten u mnie zuch.
Niech przyniesie dzban chłopczyna,
Bo chcę ciągnąć pełne łyki;
Niech dwie części leje wina,
Wody cztery da poniki.
Niech radością serce wzbierze,
Niech pohulam znów, a szczerze.
Ale precz niesforne krzyki,
Jakie lubi Scyta dziki,
Gdy się spije bez pamięci:
Nam gdy w głowie się zakręci,
Czar piosenki niech się święci.
Hej malarzu nad malarze!
Znasz rodyjskie malowanie,
Znasz malować ludzkie twarze:
Wymaluj mi me kochanie.
Jej tu niema, więc z mej mowy
Maluj powab po powabie:
Maluj włos jej hebanowy,
Maluj miękki jak jedwabie.
Po warkoczach rozlej wonie,
Jeśli pędzel twój podoła;
Niżej piękne maluj skronie,
Mleczny marmur maluj czoła.
Bądź uważny w brwi wyrazie, —
Nie dziel, nie łącz zbyt niebacznie,
Lecz jak u niej, tak w obrazie
Niech zlewają się nieznacznie.
Oczom dając wyraz szczery,
Pierwsze z ognia daj podkłady;
Na to tęskność wlej Kitery,
Na wierzch mądrość włóż Pallady.
Barwa lica niechaj będzie
Róża z mlekiem zlana w mierze;
Niech na ustach Pejto[1] siędzie,
Że całować chętka bierze.
Dołek, co tam w bródkę wryty,
Śnieżne ramion jej marmury
Niechaj zajmą trzy Charyty, —
Całą postać skryj w purpurze.
Przez purpurę białość łona
Niech przegląda, niech migota —
Dość, malarzu: ach, to ona!
Tylko co nie zaszczebiota.
Pchasz regułki mi do głowy,
Subtelne wywody,
Po co mi te próżne mowy,
Po co te zachody!
- ↑ Bogini namowy, przekonania, podbijania serc, a więc i kokieteryi.