Który ma zwyczaj na silnych się zrywać.
Widzisz, że niema zdrady w tym uczynku...
Lecz mnie nieszczęsnej źrenice pobladły
Od łez strumieni, że łza nie została...
Oczy osłabły od nocy bezsennych,
Gdym haseł twoich szukała po niebie,
A z snu mnie budził komara brzęk cichy,
Bom więcej nieszczęść widziała nad tobą,
Niżli ich było, niż ich trzeba było,
Aby się nigdy nie zwarła powieka,
Lecz dziś mi nie żal wszystkich moich cierpień,
Bo widzę ciebie i nazywam ciebie
Pasterzem owiec i sterem okrętu
Zbawczym, kolumną domu granitową.
Nazywam ciebie jedynakiem rodu,
Ziemią, co szczęściem śmieje się żeglarzom,
Dniem najśliczniejszym po burzy ponurej,
Źródłem napoju wędrowcom spragnionym!
Warteś zaprawdę wszystkich nazwisk owych,
Coś wyszedł szczęśnie tak ze wszystkich trudów,
A zazdrość niechaj precz od nas odlata!
Wieleśmy, wiele cierpieli, o luba
Głowo małżonka! lecz teraz zejdź z wozu,
Ale nie tykaj ziemi, schodząc z niego,
Boś mi ty Troi powrócił pogromcą!
Wy niewolnice! czemu nie kładziecie
Złotych kobierców pod króla sandały?
Purpurą ścieżkę wysłać aż do domu,
Niespodziewanych tak się uczcić godzi!
A reszty myśl ma, sprzysięgła z bogami,
Co nie zasnęła w mej duszy, dokona.
Agamemnon. Córo Ledowa! Stróżko mego domu,
Cudownie rzekłaś o mej niebytności
Długiemi słowy. Aleć się nie chwalmy
Sami, lecz niechaj inni nas pochwalą.
Toć mnie dziś przyjmij niewieścią miłością,
Lecz nie chciej, jak przed królem barbarzyńskim
Przypadać do nóg z niewolnicy krzykiem.
Ni mi kobierców nie ściel ty pod nogi,
Bo budzą zazdrość. Bogów czcić kobiercem!
Jam ci śmiertelny, więc bałbym się srodze
Kwiaty kobierca podeptać nogami.
Czcij mnie, lecz człeka we mnie czcij, nie boga!
Wszakże ma sława i tak się rozniesie
Bez tych kobierców, a nad wszystkie sławy