Gdy więc wszem wobec zbrodnie me się ukazały,
Jakże mógłbym na ziomków wzrok podnosić śmiały?
O, nie! ja chciałbym jeszcze źródła słuchu stłumić
I ciało me odrętwić, ażeby już wtedy
Być i ślepym i głuchym i nic nie rozumiéć;
Bo nic czuć swych nieszczęść to jeszcze pół biedy.
Czemuż mnie, Kiteronie! schroniły twe szczyty,
Albo czemuś mi zaraz nie odebrał życia,
By ród mój nigdy, nigdy nie wyszedł z ukrycia!
O, Polibie, Koryncie! dworcu znamienity,
Który ojcowskim zwałem! jakąż mnie plugawą
Pod pięknemi pozory karmiliście strawą?
Dziś ja i ród mój bogom i ludziom niemiły.
O! potrójne rozdroże, posępna dolino!
Lesie! w którym trzy ścieżki schodzą się i giną,
Co krew mojego ojca z ręki mej wypiły,
Pamiętacież ówczesne me zbrodnie i ową
Którą-m spełnił przyszedłszy za ziemię Kadmową?...[1]
Lecz dość już; co wspominać takie sprośne czyny?
Dalej, przebóg! wypędźcie mnie precz z swej krainy
Wydrzyjcie życie, rzućcie gdzie w morze głęboko,
By mnie już nigdy ludzkie nie widziało oko.
Zbliżcie się, nie lękajcie dotknąć bezbożnika,
Bo ta plaga mnie tylko jednego dotyka.
Ja tu żyw nie postanę już w ojcowskiem mieście,
Lecz pójdę mieszkać w góry, na szczyt Kiteronu,
Gdzie mi za życia, z woli rodzica i matki,
Grób był przeznaczon; tam ja doczekam się zgonu,
Choć wiem, że mnie choroba i inne wypadki
Nie zmogą, bobym śmierci nie był wyrwan przecie,
Gdyby mnie coś gorszego nie czekało w świecie.
Teraz niechaj się spełni moje przeznaczenie.
Co się tyczy mych dzieci to tylko nadmienię,
Że synów moich[2] tobie nie zlecam, Kreonie.
Oni męże, chleb znajdą w każdej świata stronie.
Ale-m dwie biedne córki zostawił na ziemi;
One zawsze siadały u mojego stołu,
Z niemi każdy kawałek dzieliłem pospołu.
Och! ty mię teraz wyręcz i czuwaj nad niemi;
Pozwól ich dotknąć ręką: o błagam cię o to!